Jej rączki były ciepłe, paluszki jak drobne pączki zaciskały się na moim palcu, a oczy miała takie jak mój syn, gdy był mały – wielkie, ciemne, ufne. Pachniała mlekiem i proszkiem do prania. Mogłam siedzieć nad jej łóżeczkiem godzinami, licząc oddechy, gładząc miękkie włoski.

— Najdroższa moja — szeptałam. — Skarbie mój…

A jednak za każdym razem, gdy patrzyłam na nią, cień kładł się na tym szczęściu. Cień myśli, której nie umiałam od siebie odgonić: Urodziła się w grzechu.

Tak mnie uczono. Tak wierzyłam całe życie.

W niedzielę jak zwykle przyszłam do kościoła wcześniej. Usiadłam w trzeciej ławce, po lewej stronie, tam gdzie zawsze. Stare kobiety takie jak ja są jak meble – stoją na swoich miejscach.

— Szczęść Boże, pani Janino — skinął proboszcz, przechodząc obok.

Od razu poczułam ukłucie winy. Przecież nie powiedziałam mu, że mój syn mieszka z kobietą bez ślubu. Że mają dziecko. Że moja wnuczka rośnie w domu, który w oczach Kościoła jest nieuporządkowany, grzeszny.

„Czy to nie jest zatajenie prawdy? Czy ja też nie grzeszę?” – pytałam w myślach, wpatrując się w obraz Matki Boskiej.

Kiedy zaczęła się msza, powtarzałam mechanicznie słowa modlitw, ale myślami byłam przy nich. Widziałam mojego Piotrka w kuchni, w tej ich nowoczesnej, dużej kuchni, jak miesza owsiankę na kuchence, a jego dziewczyna – narzeczona, jak to mówią, chociaż kto ich tam wie – śmieje się, trzymając Hanię na rękach.

Nie mogłam im odmówić jednego: kochają to dziecko. Całym sercem, całą codziennością. Wstają w nocy, noszą, śpiewają. Piotrek, który kiedyś potrafił podnieść głos na mnie, teraz cierpliwie uspokaja płaczącą Hanię, aż boli go kręgosłup. Widać, że się boi, że coś zrobi źle.

A ja… ja boję się o ich dusze.

— Mamo, nie zaczynaj znowu — Piotrek westchnął, kiedy tamtego dnia przy obiedzie zdobyłam się na odwagę.

Hania gryzła w krzesełku kawałek marchewki, ubrudzona po nos. Wyglądała cudownie, nawet z tym pomarańczowym kleksem na brodzie.

— Ja nie zaczynam — skłamałam. — Ja tylko… pytam. Ile to jeszcze będzie trwało?

Ola, jego partnerka, uniosła na mnie wzrok. Nigdy nie byłam w stanie powiedzieć, czy mnie lubi. Jest grzeczna, uprzejma, zawsze zaproponuje herbatę, ale w jej oczach jest coś twardego, co mnie onieśmiela. Młodzi teraz tacy są.

— Mamo — powtórzył Piotrek. — Przecież mówiłem. Ślub nam nic nie zmieni. Żyjemy razem, kochamy się. Mamy dziecko. To jest nasza rodzina.

Poczułam, jak serce mi przyspiesza.

— Ślub jest sakramentem! — wyrwało mi się ostrzej, niż chciałam. — To nie jest tylko papier! To przysięga przed Bogiem!

Hania spojrzała na mnie zdziwiona, jakby rozumiała podniesiony ton. Zaczęła marszczyć ustka, zbierała się do płaczu. Ola szybko odpięła pasek i wzięła ją na ręce, tuląc.

— Proszę cię — powiedziała cicho, ale twardo. — Nie krzycz przy Hani.

Zamilkłam, jak uderzona w twarz. Odsunęłam talerz.

— Ja się tylko martwię — wyszeptałam. — Że miłość to za mało. Że bez ślubu żyjecie w grzechu. I że ją w tym wychowujecie.

W pokoju zaległa cisza, którą wypełniało tylko pojękiwanie Hani.

Tego wieczoru długo modliłam się na różańcu, klęcząc przy łóżku. Kolana bolały, ale nie wstawałam.

— Panie Boże — szeptałam. — Daj im rozum. Daj im łaskę. Niech zrozumieją.

Ale im więcej zdrowasiek odmawiałam, tym bardziej czułam, że moje słowa odbijają się od sufitu jak ptaki od szyby.

„Może to ja nie rozumiem?” – pomyślałam nagle, przerażona własną myślą.

Natychmiast się zganiłam. Nie wolno mi wątpić w to, co ksiądz mówił przez lata z ambony. „Grzech jest grzechem”. Tyle.

A jednak obraz Hani w ramionach Piotrka nie chciał zniknąć spod moich powiek. On, mój syn, który tyle razy mnie zawiódł, teraz trzymał ją tak ostrożnie, jakby była z porcelany. Ona, ta dziewczyna, którą długo nazywałam w myślach „tą jego”, całowała czółko dziecka z taką czułością, jakiej nie widziałam u wielu „porządnych żon”.

„Czy Bóg tego nie widzi?” – szepnęłam w ciemności. – „Czy naprawdę liczy się bardziej brak obrączki niż ta miłość?”

Łzy popłynęły mi po policzkach. Nie wiedziałam, czy płaczę ze strachu, czy z buntu.

Kilka dni później Ola zadzwoniła.

— Pani Janiu… — zaczęła niepewnie. — Czy mogłaby pani jutro zostać z Hanią? Mamy z Piotrkiem jedno ważne spotkanie, nie chcemy jej ciągać po urzędach.

Ważne spotkanie. Urząd. Serce mi zabiło mocniej.

— To… to w sprawie ślubu? — zapytałam z nadzieją, aż za szybko.

Po drugiej stronie zapanowała chwila ciszy.

— Nie — odparła Ola. — W sprawie kredytu. Musimy wszystko podpisać.

Wstyd spłonął mi na twarzy, choć nikt mnie nie widział.

— Oczywiście, że zostanę — poprawiłam się. — Zawsze.

Odkąd urodziła się Hania, tak naprawdę żyłam od jednego jej przyjazdu do drugiego. Świat mi się skurczył do dat w kalendarzu, kiedy mogli ją przywieźć. Wszystko inne – zakupy, lekarze, nawet kościół – dopasowywałam do tego.

Kiedy następnego dnia Ola przyprowadziła Hanię, dziecko wyciągnęło do mnie ręce i zapiszczało radośnie:

— Baba! Baba!

To jedno słowo, nieudolne, koślawe, stopiło we mnie wszystko.

Gdy ich za drzwiami nie było, usiadłam z Hanią na dywanie. Bawiła się klockami, przewróciła wieżę, którą jej układałam, i roześmiała się głośno, pokazując dwa malutkie ząbki.

— Nie umiem ich przekonać, wiesz? — powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niej. — Nie słuchają mnie. A ja się boję, Haniu. Boję się o was. O ciebie.

Hania odpowiedziała mi tylko śmiechem. Dla niej byłam po prostu „babą”, pachnącą zupą i mydłem, od której można było dostać przytulasa.

W tamtej chwili poczułam coś, czego nie umiałam nazwać. Jakby Bóg przysiadł obok mnie na podłodze, nie w sutannie i nie na chmurze, tylko w zwykłym, cichym byciu z nami.

I nagle ogarnął mnie strach jeszcze większy: że mój wstyd może stać się dla Hani ciężarem. Że kiedyś spojrzy na mnie z oskarżeniem w oczach: Babciu, czy ty się mnie naprawdę kiedyś wstydziłaś?

Kiedy wrócili, było już ciemno. Byli zmęczeni, ale zadowoleni.

— Podpisane — rzucił Piotrek, zdejmując buty. — Mamy własne mieszkanie. Na trzydzieści lat kredytu, ale jednak.

Patrzyłam na nich z tym swoim starym, wytartym poczuciem, że jest „jak trzeba”, ale nie tak, jak trzeba zarazem. Tworzą dom. Bez ślubu.

Odprowadziłam ich do drzwi. Hania spała na ramieniu Oli, policzek miała przyklejony do jej kurtki.

— Mamo… — Piotrek zawahał się w progu. — Wiem, że się z tym wszystkim męczysz.

Zamarłam.

— Z czym?

— No z nami. Że nie mamy ślubu. Widzę, jak na nas patrzysz. Jak milkniesz, kiedy ksiądz mówi o rodzinie. Jak ci drżą ręce, kiedy bierzesz Hanię na ręce po kazaniu o grzechu.

Te słowa uderzyły we mnie jak zimna woda.

— Ja… ja was kocham — wydusiłam. — Ale wstyd mi. Rozumiesz? Wstyd. Przed Bogiem. Przed ludźmi. Przed sobą samą. Jakbym was nie umiała dobrze wychować.

Piotrek westchnął.
— Mamo, czy ty naprawdę myślisz, że Bóg kocha Hanię mniej tylko dlatego, że my nie mamy obrączek?

Milczałam.

— Jeśli chcesz, możesz się za nas modlić do końca życia — dodał. — Ale nie każ Hani być twoim wstydem. Ona na to nie zasłużyła.

Otworzył drzwi i wyszedł, zanim znalazłam odpowiedź.

Tę noc przesiedziałam przy kuchennym stole. Świece wypaliły się do końca, herbata wystygła. Wpatrywałam się w ścienny krzyżyk i w zdjęcie Hani na lodówce, przyczepione magnesem.

„Panie Boże — szeptałam. — Ja już nie wiem, co jest moją wiarą, a co tylko moim lękiem przed opinią innych. Naucz mnie to rozróżnić. Bo inaczej skrzywdzę to dziecko. Sam widzisz, jak ją kocham. Nie chcę, żeby kiedykolwiek poczuła, że się jej wstydzę”.

Rano, zmęczona, ale jakby lżejsza, wzięłam do ręki różaniec. Palce wędrowały po paciorkach, a ja po raz pierwszy nie prosiłam, żeby „oni się zmienili”.
Prosiłam, żebym ja umiała ich kochać tak, jak trzeba.

Nie wiem, czy Bóg mnie wysłucha. Nie wiem, czy oni kiedykolwiek wezmą ślub. Może kiedyś. Może nigdy.

Wiem tylko jedno: kiedy następnym razem weźmę Hanię na ręce w kościele, nie będę myślała „dziecko z grzechu”. Będę myślała: moja wnuczka, mój skarb, moja próba wiary.

I może to wystarczy na pierwszy krok.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "On decydował o wszystkim, nawet o moich ubraniach": Wolność przyszła dopiero po jego odejściu

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Przepowiednie Baby Wangi na 2026 rok znów budzą emocje. Jej wizje na przyszłość są wyjątkowo niepokojące