Ale wtedy nikt jej nie brał na poważnie. Dopiero gdy w listopadowe popołudnie usiadłam przy jej łóżku w szpitalu i usłyszałam jej drżący, lecz stanowczy głos, poczułam, że to nie były kaprysy, tylko coś, co w niej dojrzewało przez lata.

– Nie chcę leżeć z nim w jednym grobie – powiedziała cicho, ale z taką mocą, że poczułam ciarki na plecach.

Zamarłam. Zawsze myślałam, że ich małżeństwo było trudne, ale trwałe. Rodzice kłócili się jak wszyscy, czasem ostro, czasem bez sensu, ale nigdy nie widziałam w ich domu nienawiści. Raczej zmęczenie. Milczenie. Taki rodzaj cichego życia obok siebie, a nie razem.

– Mamo, przecież całe życie byłaś z tatą… – zaczęłam ostrożnie.

– Byłam, bo nie miałam wyboru – przerwała. – Ale życie to nie wieczność. I w ziemi w końcu mogę wybrać sama.

Jej twarz była spokojna, ale w oczach miałam wrażenie, że widzę całą jej młodość, wszystkie niewypowiedziane żale, to, czego nigdy nie miała odwagi powiedzieć, żeby nie wywołać kolejnej awantury. Życie z ojcem bywało trudne. Potrafił być surowy, zamknięty w sobie, a mama zawsze tłumaczyła jego ostre słowa zmęczeniem. Ale nigdy nie wiedziałam, że bolało ją to aż tak.

Kilka dni później mama poprosiła mnie, żebym zawiozła ją na inny cmentarz. Niby nic wielkiego – zwykła wycieczka. Ale w powietrzu wisiała powaga, której nie dało się zignorować. Stała przy pustej alejce, patrzyła na rząd nagrobków i szepnęła:

– Tu będzie moje miejsce. Cicho, spokojnie. Bez niego.

Wtedy pierwszy raz zrozumiałam, że chodzi o coś więcej niż obrażoną wdowę. Mama chciała wreszcie należeć do samej siebie. Choćby po śmierci.

Gdy zmarła, cała rodzina rzuciła się na mnie z pretensjami.

– Jak możesz chować ją osobno? – krzyczała ciotka. – To niegodne!
– Przecież byli małżeństwem! – oburzali się inni.
– Twoja matka musiała już nie myśleć jasno – twierdził wujek.

A ja wciąż miałam przed oczami jej wzrok. Spokojny. Uparty. Wolny.

Spełniłam jej wolę.

Pochowałam ją tam, gdzie sama sobie wybrała. Daleko od ojca, daleko od wspomnień, które ją męczyły. Na pogrzebie stałam sama jak palec, bo połowa rodziny obraziła się, że "kaleczę pamięć małżeństwa". A ja miałam w głowie tylko jedno zdanie, powtarzane przez mamę na kilka dni przed śmiercią:

– Człowiek należy do siebie, nawet jeśli inni sądzą inaczej.

Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak wiele lat żyła nie dla siebie, lecz "bo tak trzeba".

I chyba pierwszy raz w życiu zrobiła coś wyłącznie dla własnego spokoju. Właśnie wtedy, gdy odchodziła.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "W Wigilię znów padnę na twarz ze zmęczenia": Rodzina nawet palcem nie kiwnie, a ja mam robić ucztę, żeby nikt nie gadał

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Agnieszka Woźniak-Starak ma powody do świętowania. To naprawdę wspaniałe wieści