Dzisiaj jest 15 listopada, a ja już mam łzy w oczach. Nie dlatego, że coś się stało. Po prostu wiem, co mnie czeka. W mojej rodzinie święta to nie czas radości, tylko egzamin, który muszę zdać co roku. I zawsze na piątkę. Nie daj Boże na czwórkę, bo wtedy usłyszę, że się starzeję, że już nie ta ręka, że kiedyś potrafiłam lepiej.
Rano zadzwoniła córka. Z uśmiechem, ale takim, który czułam tylko w telefonie, bo w głosie była wymówka.
– Mamo, pamiętaj, że Wigilia ma być jak zawsze. Ty potrafisz to zrobić najlepiej, nikt inny nie ma takiego wyczucia – powiedziała.
Niby komplement, a jednak ciężar.
Zaraz po niej dzwoni syn.
– Mamo, w tym roku przyjdziemy całą rodziną. Liczę na te twoje tradycyjne potrawy. Wiesz, u nas w domu nawet nie ma miejsca, żeby coś zrobić porządnie.
Nikt nie pyta, czy ja mam siłę. Czy ja chcę. Czy ja mogę. Dla nich to oczywiste. Mama zrobi. Mama ogarnie. Mama zorganizuje. Mama się postara.
A ja stoję w kuchni, trzymam się blatu, bo w kręgosłupie znów mnie coś łupnęło, i myślę: Boże, to dopiero połowa listopada, a ja już jestem zmęczona tymi świętami, których jeszcze nie ma.
Mąż kręci się po domu i rzuca uwagi spod gazety.
– Tylko nie rób w tym roku żadnych uproszczeń. Ludzie pamiętają, jakie u nas zawsze były święta. Nie rób nam wstydu.
Te słowa bolą bardziej niż wszystko inne. Nie „zrobić nam wstydu”. Jakby święta były wizytówką naszego domu, a ja wyrobnicą odpowiedzialną za utrzymanie renomy.
Nikt nie widzi, jak mnie to wszystko przerasta. Każdy tylko wymaga, oczekuje, dopomina się.
Zbliża się wieczór. Siadam przy stole z kubkiem chłodnej herbaty i czuję, jak łzy spływają mi po twarzy. Wiem, że za kilka tygodni będę znów chodzić z potarganymi włosami, ubrudzona mąką i zmęczeniem. Wiem, że w Wigilię wszyscy usiądą piękni, pachnący, uśmiechnięci.
A ja będę latać jak służąca. Nawet nikt nie zauważy, że nie usiadłam choćby na pięć minut.
Bo przecież najważniejsze jest to, żeby było suto. Żeby było perfekcyjnie. Żeby ludzie mówili, że u nas święta to klasa.
Tylko że nikt nie widzi, jak ja się powoli wypalam. Jak mnie boli to, że nie jestem osobą, tylko narzędziem do robienia świątecznej atmosfery.
Dziś, 15 listopada, patrzę na swoje odbicie w oknie. Widzę zmęczoną kobietę, która nie wie, kiedy ktoś z tej rodziny zapyta:
„Mamo, a czego ty byś chciała? Jak my możemy pomóc?”
Ale nikt nie zapyta. Bo oni chcą świąt – takich jak zawsze.
A ja zaczynam się bać, że któregoś roku mnie po prostu zabraknie. I dopiero wtedy zrozumieją, że święta same się nie robią.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Mąż nie żyje, a ja odkryłam jego podwójne życie": Wszyscy wiedzieli o zdradach, tylko nie ja
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Mąż wrócił do swojej byłej i zrobił jej dziecko": Mnie wyrzucił z życia jak niepotrzebny przedmiot