Nikt o niej za wiele nie wiedział. Zawsze zamknięta, zawsze zgarbiona, idąca powoli o lasce. W sklepie kupowała najtańsze produkty, a sąsiedzi mówili, że jest samotna i schorowana. Patrząc na nią, serce ściskało mi się z żalu.

Pomyślałam: „Pomogę jej. Przyniosę zakupy, posprzątam, porozmawiam. Może to dla niej coś znaczy.”

Z początku była nieufna. Patrzyła podejrzliwie, gdy zaproponowałam pomoc, ale w końcu zgodziła się. Zaczęłam odwiedzać ją częściej. Robiłam jej herbatę, przynosiłam ciepłe zupy. Siedziałyśmy przy stole i słuchałam jej opowieści o dawnych czasach – o wojnie, o młodości, o miłości, która dawno umarła.

Ale im częściej tam bywałam, tym bardziej zauważałam szczegóły, które nie pasowały do obrazu biednej, schorowanej staruszki.

Pewnego wieczoru, kiedy zaniosłam jej zakupy, drzwi były uchylone. Weszłam cicho, wołając jej imię. Nagle usłyszałam muzykę – jazz, płynący z gramofonu. W salonie zobaczyłam ją. Bez chustki na głowie, w makijażu, w eleganckiej, ciemnej sukni, której na pewno nie kupiła w lokalnym sklepie.

Przy stole siedziało dwóch mężczyzn – ubranych w garnitury, zdecydowanie nie wyglądali na sąsiadów. Na stole leżała gruba koperta z banknotami.

Zamarłam. Ona spojrzała na mnie i jej twarz zmieniła się nie do poznania. Zniknęła zmęczona, biedna staruszka – zobaczyłam kobietę twardą, pewną siebie, z zimnym spojrzeniem.

– Miałaś nie przychodzić bez zapowiedzi – powiedziała cicho, ale stanowczo.

Okazało się, że całe osiedle żyło w złudzeniu. Sąsiadka, którą wszyscy brali za schorowaną, samotną kobietę, od lat prowadziła interesy – pożyczki na procent, układy, o których nikt nie miał pojęcia. Jej mieszkanie było tylko fasadą. Raz biedne, raz pełne przepychu – zależnie od tego, kto akurat patrzył.

Nie była ofiarą losu. Była graczką, mistrzynią pozorów.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam się zdradzona, jakby ktoś wyrwał mi z serca obraz człowieka, którego chciałam uratować. A ona? Uśmiechnęła się zimno i powiedziała:

– Pamiętaj, dziewczyno, każdy nosi swoją maskę. Ja tylko nauczyłam się ją zakładać lepiej niż inni.

Od tamtej pory przestałam ją odwiedzać. Nie miałam odwagi spojrzeć jej w oczy.

Ale ilekroć mijam jej drzwi na korytarzu, mam wrażenie, że ona doskonale wie, że znam jej tajemnicę. I że wcale nie wstydzi się tego, co odkryłam.

Bo nie była samotną, biedną staruszką. Była kobietą, która żyła na dwa życia – a ja naiwnie chciałam ją zbawić.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Wstydziłam się własnych rodziców": Zapłaciłam za to złamanym sercem

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Przyjaciółka wyszła za obcego faceta i zmieniła się nie do poznania": Dla niego odtrąciła nawet własną matkę