Dawałam im wszystko, co mogłam. Może nawet za dużo. Pracowałam po nocach, chodziłam w starych butach, żeby one mogły mieć nowe. Nigdy nie marudziłam, nawet gdy bolały mnie plecy, ręce, serce.
Mąż zmarł, gdy najstarszy miał 15 lat. Byli jeszcze tacy mali, gdy musieliśmy radzić sobie sami. Nie miałam nikogo poza nimi – i zawsze powtarzałam sobie, że najważniejsze to nie być dla nich ciężarem na starość. Ale po cichu wierzyłam, że jeśli dam z siebie wszystko, to któregoś dnia... odwzajemnią.
Dziś mam 78 lat i siedzę w pokoju numer 12 w domu opieki, który pachnie wybielaczem i tęsknotą. Moje dzieci – wszystkie troje – uznały, że „tak będzie lepiej”. Dla kogo? Na pewno nie dla mnie.
Powiedzieli, że się nie wyrabiają. Że każdy ma swoje życie, swoje dzieci, kredyty, wakacje, zmęczenie. Że „to nie jest porzucenie, tylko rozwiązanie”. Wysłali mnie tutaj, jakbyśmy nigdy nie dzielili jednego stołu, jednej łazienki, jednej biedy. Jakbym nie była tą samą kobietą, która latami nie spała, bo jedno z nich miało gorączkę.
Nie krzyczałam. Nie płakałam przy nich. Patrzyłam tylko – i poczułam, jak we mnie coś pęka. Nie dlatego, że mnie zawiedli. Tylko dlatego, że zawiodłam ja.
Wierzyłam, że wychowuję dzieci, które będą miały serce. A wychowałam dorosłych, którzy potrafią logicznie wytłumaczyć sobie własny egoizm.
Tu, wśród innych zapomnianych matek i ojców, nauczyłam się nie mówić „moje dzieci”. Bo to słowo boli, kiedy wiesz, że ciebie już nie ma w ich świecie.
Czasem patrzę w okno i myślę: może to kara za to, że nie wymagałam więcej. Że byłam dla nich za dobra. Że nie nauczyłam ich, że miłość to nie tylko brać – ale też wracać.
To też może cię zainteresować: Andrzej Duda wygłosił orędzie. Te słowa o następcy zapamiętamy na długo
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Gwiazdy zapowiadają przełom. Te znaki zodiaku mogą liczyć na niespodziewany przypływ pieniędzy