Stare, drewniane belki w suficie, skrzypiące schody i zapach szarlotki unoszący się z kuchni. Tam stawiałam pierwsze kroki jako żona, matka, kobieta. Tam tuliłam córkę, gdy miała gorączkę, piekłam ciasto na jej osiemnaste urodziny, a potem machałam jej z ganku, gdy wyjeżdżała na studia.
Dom był mój. Moje bezpieczne miejsce. Mój świat.
Aż zadzwoniła.
– Mamo… jesteśmy w ogromnych tarapatach. Bank, komornik, kredyt… Nie damy rady. Jeśli stracimy mieszkanie, mały nie będzie miał gdzie spać…
Nie zastanawiałam się długo. To przecież moja córka. Moje dziecko. Bezpieczeństwo jej i wnuka było ważniejsze niż mury, dach czy wspomnienia. Sprzedałam dom. W całości przekazałam jej pieniądze. „Zacznijcie od nowa” – powiedziałam. – „Ja sobie poradzę”.
Na początku wszystko było w porządku. Obiecała, że zamieszkam z nimi, że znajdą dla mnie kącik. Miałam czekać tylko kilka tygodni. Zgodziłam się pomieszkać u sąsiadki – dobrej duszy, która oddała mi wersalkę w swoim salonie.
Tydzień zamienił się w miesiąc. Potem w trzy. Potem w milczenie.
Gdy zadzwoniłam, była zajęta. Gdy napisałam, odpisała po trzech dniach:
„Mamo, na razie nie możemy. Michał nie czuje się komfortowo. Nie mamy miejsca. Przykro mi.”
Przykro? Ja nie miałam już nic. Ani domu. Ani łóżka. Ani córki, którą uważałam za najbliższą osobę.
Wieczorami patrzę w sufit u sąsiadki. Wersalka skrzypi, kołdra pachnie cudzym domem. I pytam siebie: czy dając wszystko, można naprawdę zostać z niczym?
Mówią, że dobro wraca. Ale może nie zawsze. Może czasem tylko znika – jak echo słów „dziękuję”, które nigdy nie padły.
To też może cię zainteresować: Te znaki zodiaku mogą liczyć na sukces finansowy. Zodiakalni szczęściarze tygodnia
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Papież Franciszek pojawił się niespodziewanie na placu Świętego Piotra. Jego gest wzruszył wiernych, ale lekarze nie mają złudzeń