Byliśmy małżeństwem trzy dekady.
Trzydzieści lat świąt, prania, remontów, kredytów, bólu, śmiechu, dzieci, chorób, wspólnych milczeń.
Trzydzieści lat bycia dla siebie wszystkim, nawet gdy świat walił się dookoła.
Aż któregoś dnia zobaczyłam go z walizką w ręce.
— „Odchodzę.”
Pomyślałam, że to żart.
Ale on patrzył poważnie. I spokojnie.
— „Chcę jeszcze coś przeżyć. Coś prawdziwego. Nie chcę się obudzić za dziesięć lat i żałować, że nic nie poczułem.”
Nie poczuł?
A co z tym wszystkim, co było?
Z narodzinami naszych dzieci, z moją walką o dom, gdy on stracił pracę, z tym, że nosiłam całą rodzinę na barkach, kiedy on się gubił?
Co to było, jeśli nie prawdziwe?
— „To nie twoja wina. Po prostu… chcę jeszcze żyć.”
A ja?
Ja nie żyję?
Czy to znaczy, że moje życie się już skończyło, a jego dopiero ma się zacząć?
Odszedł.
Nie z dnia na dzień – z godziny na godzinę.
Nie zabrał zdjęć. Nie zabrał wspomnień.
Zabrał tylko siebie.
I mnie – mnie zostawił w ruinach.
Z początku nie mogłam oddychać.
Budziłam się w nocy, przekonana, że to koszmar.
Że zaraz wróci, uśmiechnie się, zrobi herbatę i powie: „Wiesz, miałem głupi sen.”
Ale nie wracał.
W jego szafie zostały tylko puste wieszaki.
W moim życiu – puste miejsce po wszystkim, czym kiedyś byłam.
Dziś mija rok.
Nie odbiera moich telefonów.
Dzieci nie chcą z nim rozmawiać – „zdradził nie tylko ciebie, ale całą rodzinę” – mówią.
Ja milczę.
Bo już nie walczę o niego.
Walczę o siebie.
I czasem, kiedy wieczorem patrzę w lustro, widzę kobietę, której nikt nie zostawił – tylko w końcu pozwolono jej być sobą.
I myślę:
Może to ja zacznę przeżywać coś prawdziwego.
Tym razem – bez niego.
To też może cię zainteresować: Barbara Kurdej-Szatan nie przebierała w słowach. Chodzi o ukochane miejsce aktorki
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Karol Nawrocki odebrał prestiżową nagrodę. Towarzyszyła mu rodzina