Po przejściu na emeryturę miałam nadzieję, że wreszcie będzie mogła odetchnąć pełną piersią i cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem. Jednak rzeczywistość okazała się inna.
Mieszkałam niedaleko niej i odwiedzałam ją regularnie — w środy i piątki. Kiedy przekraczałam próg jej mieszkania, zawsze czułam ten sam zapach herbaty z cytryną oraz lekką nutę wanilii unoszącą się w powietrzu. Mama siadała przy stole, a ja obok niej, gotowa na kolejną dawkę jej spostrzeżeń o sąsiadach.
Na początku traktowałam je jako niewinne żarty:
-Zobacz, Kasia! Sąsiadka wynosi śmieci o siódmej rano! Pewnie znowu kupiła coś niepotrzebnego! – mówiła z uśmiechem. Śmiałam się wtedy razem z nią; wydawało mi się to bzdurne. Ale po kilku tygodniach te banalne obserwacje przerodziły się w obsesję.
Mama zaczęła śledzić sąsiadów przez wizjer, jakby była detektywem przydzielonym do naszej klatki schodowej.
-Wczoraj zauważyłam - zaczynała pewnego dnia podczas parzenia herbaty - że pies z czwartego mieszkania nie wychodził na spacer. - Zdziwiło mnie to — kto przy zdrowych zmysłach martwiłby się o psa? Próbowałam ją uspokoić:
-Mamo, może po prostu właściciele mają złe dni.
Jednak moje słowa odbijały się od niej jak kulki pingpongowe od ściany.
-Ktoś tu knuje! – upierała się mama coraz bardziej nerwowo.
Szybko zdałam sobie sprawę, że nasze rozmowy zaczynały przypominać dialogi ze sztuki absurdalnej — ja starałam się zachować resztki zdrowego rozsądku, a ona unikała go jak ognia. Z każdym spotkaniem nasza relacja stawała się napięta niczym struna gitary przed koncertem rockowym.
Pewnego wieczoru mama wyznała mi coś jeszcze dziwniejszego:
-Kasia! Mężczyzna z brodą wszedł do mieszkania tych samych sąsiadów z torbami i nie wyszedł. - To przelało czarę goryczy moich nerwów. Jak mogła myśleć tak irracjonalnie? Moje zdenerwowanie eksplodowało:
-Mamo! A co jeśli po prostu wynajmują swoje mieszkanie? Co za dwuznaczne podejrzenia!
W tym momencie spojrzenie mojej matki stało się zimne jak lód na jeziorze w grudniu:
-Jesteś taka głupia! Niczego nie rozumiesz!
Postanowiłam działać — czas zakończyć tę spiralę szaleństwa. Zabrałam mamę na zajęcia plastyczne; był to krok ku normalności w naszym życiu pełnym plotek i inwigilacji. Na początku protestowała głośno jak dziecko zmuszone do jedzenia warzyw, ale udało mi się namówić ją na pierwszą lekcję malowania akwarelami.
Gdy weszłyśmy do pracowni artystycznej pełnej farb i radości twórczej atmosfery, zauważyłam błysk ciekawości w oczach mamy; może jeszcze jest nadzieja? W ciągu kilku tygodni obserwacje sąsiadów ustąpiły miejsca kolorowym obrazom kwiatów oraz pejzażom usianym słońcem.
Każda środowa herbata stawała się teraz pretekstem do opowiadania o swoich postępach artystycznych zamiast doniesień o psie czy mężczyźnie z brodą. Czasem wspominałyśmy również naszych sąsiadów — ale tylko jako tło dla naszych codziennych sprawunków.
O tym się mówi: Dorota Wellman wróciła do "Dzień dobry TVN". Widzowie od razu dostrzegli zmianę