Kiedy wychodziłam za Marka, myślałam, że zaczynam najpiękniejszy rozdział w swoim życiu. Był czuły, opiekuńczy, a jego rodzina wydawała się ciepła i serdeczna. Szczególnie jego matka, pani Teresa, robiła na początku wrażenie osoby przyjaznej i otwartej. „Zawsze marzyłam o synowej, z którą mogłabym się zaprzyjaźnić” – mówiła z uśmiechem na naszym pierwszym spotkaniu. Uwierzyłam jej.

Na początku wszystko wydawało się idealne. Po ślubie zamieszkaliśmy z Markiem we własnym mieszkaniu, a teściowa odwiedzała nas sporadycznie. Ale z czasem te wizyty stały się coraz częstsze. „Chcę tylko pomóc” – powtarzała, kiedy przychodziła z obiadem, choć nigdy nie prosiłam jej o gotowanie.

Zaczęło się od drobnych uwag. „Dlaczego tak układasz naczynia w szafce? To zupełnie niepraktyczne.” Albo: „Marek zawsze lubił bardziej doprawione potrawy. Może następnym razem dodasz więcej przypraw?” Przyjmowałam to z uśmiechem, tłumacząc sobie, że to jej sposób na pokazanie troski. Ale im więcej czasu mijało, tym bardziej jej uwagi stawały się złośliwe.

„Nie prasujesz koszul Marka?” – zapytała raz, kiedy zobaczyła go w lekko pogniecionej koszuli. „Moja droga, w małżeństwie to kobieta powinna dbać o męża.”

„Czy naprawdę planujesz tak podać stół na obiad? W naszej rodzinie zawsze przykładaliśmy wagę do estetyki” – dodała przy innej okazji, zerkając krytycznie na zastawę, którą wybrałam.

Czułam, jak z każdym jej komentarzem moje poczucie własnej wartości maleje. Zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście jestem wystarczająco dobra jako żona. Ale najgorsze było to, że Marek nigdy nie stanął po mojej stronie. Kiedy mówiłam mu o tym, jak mnie to boli, tylko wzruszał ramionami. „Ona po prostu taka jest” – tłumaczył. „Nie bierz tego do siebie.”

Nie bierz tego do siebie. Te słowa brzmiały w mojej głowie za każdym razem, gdy teściowa wchodziła do naszego domu, jakby to był jej teren, a nie mój. Pewnego dnia, kiedy usłyszałam od niej kolejną krytyczną uwagę – tym razem na temat mojego sposobu wychowywania naszej córki – nie wytrzymałam.

„Pani Tereso, proszę przestać” – powiedziałam stanowczo. „To jest mój dom, moja rodzina i moje zasady. Nie potrzebuję pani uwag na każdym kroku.”

Zapanowała cisza. Pani Teresa spojrzała na mnie z niedowierzaniem, a potem na Marka, który stał obok. Czekałam, że może tym razem powie coś w mojej obronie, ale on tylko spuścił wzrok.

„Nigdy nie sądziłam, że wychowałam syna, który pozwoli swojej żonie tak się do mnie odnosić” – powiedziała, a potem wyszła z mieszkania, trzaskając drzwiami.

Po tym incydencie Marek był wściekły. „Jak mogłaś tak do niej mówić?” – zapytał, patrząc na mnie z wyrzutem. „Przecież to moja matka. Zasługuje na szacunek.”

„A ja?” – wybuchłam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. „Czy ja nie zasługuję na szacunek? Czy twoim zdaniem wszystko, co mówi, jest w porządku? Nigdy mnie nie bronisz, nigdy nie stajesz po mojej stronie. Czy ja jestem w tym małżeństwie tylko dodatkiem do twojej rodziny?”

Marek nic nie odpowiedział. Jego milczenie było gorsze niż jakiekolwiek słowa.

Dziś czuję się jak intruz we własnym małżeństwie. Każde spotkanie z teściową jest dla mnie torturą, a brak wsparcia ze strony męża sprawia, że coraz częściej zastanawiam się, czy to wszystko ma sens. Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam w tej sytuacji. Kocham Marka, ale czuję, że miłość nie wystarczy, jeśli wciąż będę musiała walczyć o swoje miejsce w jego życiu.

Czasami zastanawiam się, czy to ja jestem problemem. Może rzeczywiście powinnam była być bardziej uległa, mniej wrażliwa na słowa teściowej. Ale w głębi duszy wiem, że każdy człowiek zasługuje na szacunek i wsparcie, zwłaszcza od osoby, która ślubowała, że będzie stać u jego boku na dobre i na złe.

To też może cię zainteresować: Zaskakująca wiadomość ujawniona po dwóch latach. Nie ma już z nami głównej bohaterki z „Awantury o Basię”


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Projektantka stylizująca Agatę Dudę zdradza sekret dress code. Czym kieruje się przy doborze stroju pierwszej damy