Przywiozłam moją chorą matkę do naszego domu, bo nie mogłam znieść myśli, że zostawię ją samą. Od lat borykała się z coraz gorszym stanem zdrowia, a ja – jedyna córka – wiedziałam, że nie ma nikogo, kto by się nią zajął. Na początku mąż nie protestował, rozumiał, że to tymczasowe rozwiązanie. Jednak z czasem wszystko się zmieniło.


Zaledwie tydzień po jej przyjeździe, zaczęły się drobne pretensje. „Nie ma miejsca w kuchni, nie mogę się poruszać swobodnie w łazience” – narzekał. Matka nigdy nie była uciążliwa, ale zaczęła czuć się nie na miejscu. Spędzała większość dnia w swoim pokoju, cicho, nie chcąc nikomu przeszkadzać. Jednak to nie wystarczało. Mąż zaczął coraz częściej mówić, że nasze życie zostało zrujnowane. Jego ton głosu stał się ostry, a jego słowa coraz bardziej bolesne.


„Musimy się jej pozbyć. To nie jest miejsce dla chorej starej kobiety” – usłyszałam od niego pewnego wieczoru. Stałam oszołomiona, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. Próbowałam mu tłumaczyć, że to moja matka, że nie mogę jej tak po prostu wyrzucić. Ale on uparł się – zaczął domagać się, abyśmy wynajęli dla niej jakiś dom opieki albo przynajmniej znaleźli inne rozwiązanie.


Matka usłyszała nasze kłótnie. Widziałam, jak każdy kolejny dzień w tym domu coraz bardziej ją rani. Stała się cicha i przygnębiona, jakby chciała, by jej obecność nie sprawiała nikomu problemu.


„Nie chcę wam przeszkadzać. Może powinnam wrócić do siebie...” – powiedziała mi któregoś dnia łamiącym się głosem. Miałam wrażenie, że jej serce pęka, a ja nie wiedziałam, co robić. Miłość do męża i obowiązek wobec matki zderzyły się w tak brutalny sposób, że nie mogłam sobie z tym poradzić.


Teraz każda chwila to walka. Mąż nie przestaje naciskać, a ja czuję, że zawiodłam jako córka i żona.


To też może cię zainteresować:
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: