Tylko moja najlepsza przyjaciółka ma dziewczynki. Dlatego rzadko kupujemy rzeczy dla dzieci, więc mamy coś w rodzaju funduszu wymiany. Pewnego dnia spotkałyśmy się na placu zabaw, rozmawiałyśmy i koleżanka powiedziała: "Słuchaj, moja sąsiadka ma dwóch synów, może byś im coś podarowała, myślę, że nie będą zbędni".
- Nie ma sprawy, właśnie miałam robić "remanent" co komu, jutro przyniosę ci kilka worków, przekażesz je dalej. Następnego dnia, zgodnie z obietnicą, dałam koleżance worki z wypranymi ubraniami dobrej jakości i od tego czasu zaczęłam regularnie dostarczać ubranka dzieciom znajomych.
Pewnego razu, zabierając worek z ubraniami, poszłam na plac zabaw, żeby pospacerować z dziećmi, ale nie zastałam tam koleżanki. Zadzwoniłam do niej i okazało się, że pojechali całą rodziną do lasu. Koleżanka poprosiła mnie, żebym zaniosła swoje rzeczy do mieszkania naprzeciwko mojego, więc poszłam do sklepu po jakieś smakołyki dla dzieci i podeszłam do wejścia sąsiedniego budynku.
Drzwi otworzyła młoda matka w wysłużonym szlafroku, spod którego wystawała koszula nocna — Kim pani jest? - Wyjaśniłam, kim jestem, a matka rzuciła mi zawiedzione spojrzenie: - Och, proszę wejść, skoro już pani przyszła. Odniosłam wrażenie, że spodziewała się zobaczyć kogoś innego, a ja przyszłam niespodziewanie. Przekroczyłam próg i byłam przerażona.
W mieszkaniu panował bałagan, a dwóch chłopców biegało dookoła, nie zwracając na mnie uwagi. Pomimo tego, że dałam im już sporo ubrań, byli w brudnych, postrzępionych spodniach i takich samych koszulkach. Ich mama przechwyciła mój wzrok i machnęła ręką: "Oni zawsze w coś wpadną, więc ich nie przebieram, bo będę miała problem z ich wypraniem"... Podałam jej torbę z ubraniami i cukierkami.
Mama wzięła torbę, zajrzała do niej i praktycznie rzuciła ją w kąt przedpokoju, gdzie stała ta sama, którą podałam wcześniej, nawet jeszcze nie obejrzała. Najwyraźniej nie miała ochoty mi dziękować. Potem zaproponowała wypicie herbaty, również w bardzo osobliwy sposób: - Tu są słodycze, może się pani napić herbaty...
Odmówiłam tak "grzecznej" propozycji: - Dziękuję, napiję się w domu, a dla pani dzieci przyniosłam słodycze. Bez pożegnania wyszłam, a kiedy ponownie spotkałam moją przyjaciółkę, poprosiłam ją, aby nie wplątywała mnie w takie przygody z takimi niewdzięcznymi matkami, które wcale nie potrzebują rzeczy naszych dzieci i które prawdopodobnie nawet nie znają słowa "dziękuję".
Nie przegap: Z życia wzięte. "Synowa nie pozwalała jej widywać się z wnuczką": Jej syn popierał żonę