Dwa lata temu wyszłam za mąż za mojego męża Artura. Od dziecka marzyłam o idealnym ślubie, pięknej sukni i kochającym partnerze. Kiedy Artur mi się oświadczył, zaczęliśmy planować ślub i oboje chcieliśmy, aby był to najpiękniejszy dzień w naszym życiu. Wybraliśmy symboliczną datę, dzień, w którym poznaliśmy się trzy lata wcześniej. Mieliśmy wszystko zaplanowane, od restauracji, przez wystrój, po fotografa.
Byłam taka szczęśliwa, przynajmniej do czasu aż nie usłyszałam moich kuzynek. Mówiły, że mogłam wybrać piękniejszą sukienkę. Ciotki narzekali na wybraną przez nas restauracje, innym krewnym nie pasowała data. Naprawdę miałam dość.
Jakby tego było mało, usłyszałam, jak teściowa skarżyła się swoim bliskim, że nigdy mnie nie lubiła, a tego stwierdziła, że jej syn popełnia ogromny błąd. Byłam tak zdenerwowana, że chciałam krzyczeć i płakać jednocześnie. Mój narzeczony mnie uspokoił. Przypomniał mi, że opinie ludzi nie powinny mieć wpływu na naszą rodzinę, a najważniejsze jest to, że się kochamy, reszta nie ma znaczenia.
Wzięliśmy ślub w kościele, a następnie pojechaliśmy na przyjęcie do restauracji. Zanim wszyscy zajęli miejsca, wziąłem mikrofon i powiedziałam:
„Drodzy krewni i przyjaciele, zostańcie tylko wtedy, jeśli szczerze się z nami cieszycie. Ci, którzy nie uważają nas za godną parę, mogą opuścić nasze przyjęcie”.
Po moim przemówieniu większość naszych gości opuściła salę, w tym moja teściowa. Pozostali tylko najbliżsi i z nimi kontynuowaliśmy zabawę. Nie żałuję ani jednego wypowiedzianego wówczas słowa i dziś wspominam moje wesele z uśmiechem na twarzy.
A wy, jak zachowalibyście się na moim miejscu?
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. Babcia, nie będę się tobą opiekować. Sama jesteś sobie winna. Niech to robi ten, komu oddałaś swoje mieszkanie
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Miłość pojawiła się w życiu Szymona Hołowni niespodziewanie. Aż trudno uwierzyć, jak marszałek Sejmu poznał ukochaną żonę. Wszystko dzięki telewizji