Miałam już wybraną sukienkę do kupienia, dodatki i fryzurę. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, gdy okazało się, że ogłoszono epidemię i zamknięto wszystkie lokale. Cóż było robić, skoro to dla naszego bezpieczeństwa...
Koleżanka zaoferowała swój spory dom zamiast restauracji
Dla mnie to nawet lepiej, gdyż nie czułam już tak wielkiej presji na kupno wytwornej kreacji i drogich dodatków. Poza tym, na imprezę w restauracji musiałabym płacić za siebie ponad 50 złotych i to bez uwzględnienia żadnych napojów!
Mieliśmy się spotkać w bardzo kameralnym gronie ośmiu osób, co także mi pasowało. Nie spodziewałam się, że najbardziej bucowaci szefowie i kierownicy zechcą się integrować z nami na mniej neutralnym gruncie, jak dom jednej z zatrudnionych.
Gdy nadszedł dzień imprezy, koleżanka organizująca wszystko u siebie w domu, zadzwoniła do mnie, aby przypomnieć o wpłacie za siebie. To mnie zaskoczyło, gdyż podała tę samą kwotę, co w restauracji. Nie chciałam od razu protestować, więc najpierw dotarłam na miejsce, by ocenić na chłodno sytuację.
Moim oczom ukazał się wielki, suto zastawiony stół. Koleżanka zamówiła katering, w którym było kilka rodzajów mięsa z grilla, grillowane ryby, sałatki, surówki, przystawki, kilka rodzajów pieczywa, grzybowa zupa krem, oraz zimna płyta. Nie zapomniała też o napojach i o czymś mocniejszym i to wszystko wliczone w cenę!
Moje obawy o ewentualne naciągactwo prysły natychmiast. Zrobiło mi się nawet trochę głupio, ale na szczęście nie poruszyłam tego tematu od razu podczas rozmowy telefonicznej! Najadłabym się wstydu na przystawkę...
Kierownictwo wpadło na chwilę, by grzecznościowo się pokazać i zamienić z nami kilka słów. Wyszli po dwóch godzinach, dając nam większą swobodę integracji. Pod koniec w kilka osób zostaliśmy, aby pomóc koleżance posprzątać i pochwalić najwyższy standard przyjęcia, na jaki mogliśmy liczyć w czasie pandemii.
Co o tym sądzicie?