W sali pachniało rosołem z proszku, płynem do podłóg i cudzymi perfumami, które mieszały się jak obce historie. Leżałam na łóżku i patrzyłam na sufit, gdzie od miesięcy widziałam te same pęknięcia. Każde z nich znałam lepiej niż twarze ludzi, którzy mijali mnie na korytarzu.

A ona weszła szybkim krokiem, młoda, piękna, z włosami spiętymi w wysoki kucyk. Przyniosła zimne powietrze z zewnątrz i uśmiech, który w pierwszej chwili mnie oślepił.

Wnuczka powiedziała: „Babciu, zabieram cię stąd. U mnie będzie lepiej”.

Zrobiło mi się ciepło w środku, jakby ktoś dolał mi krwi.

Ja wyszeptałam: „A mama? A tata? Oni wiedzą?”.

Wnuczka przewróciła oczami.

Wnuczka odpowiedziała: „Oni nic nie ogarniają. A ty tu gnijesz. Babciu, ja nie mogę na to patrzeć. Pakuj się”.

Słowo „gnijesz” było okrutne, ale powiedziała je tak, jakby to był dowód jej troski. Jakby brutalność miała zastąpić czułość.

Patrzyłam na nią i chciałam uwierzyć. Bo człowiek w domu opieki wierzy w każde zdanie, które brzmi jak wyjście. Nawet jeśli to zdanie wypowiada ktoś, kto nie pytał o ciebie latami.

Zebrałam swoje rzeczy w dwie torby. Różaniec, sweter, zdjęcie mojej córki, kiedy była mała, i kubek z niebieskimi kwiatami. Wzięłam też małą kosmetyczkę, choć prawie nic w niej nie było. Wstydziłam się, że mam tak mało własnego życia, że mieści się w dwóch torbach.

Pielęgniarka spojrzała na mnie uważnie.

Pielęgniarka zapytała: „Na pewno pani jest pewna?”.

Ja odpowiedziałam: „Wnuczka mnie zabiera. Mówi, że będzie lepiej”.

Pielęgniarka tylko kiwnęła głową, ale w jej oczach było coś, czego wtedy nie rozumiałam. Ostrożność. Jakby widziała takie historie już nie raz.

Wnuczka podpisała dokumenty wypisu. Szybko, pewnie. Potem wzięła mnie pod ramię i poprowadziła do wyjścia.

Na dworze było zimno. Pierwszy oddech na wolnym powietrzu zabolał mnie w płucach, ale był piękny. Świat miał dźwięki. Samochody, kroki, wiatr. W domu opieki świat był przyciszony, jakby ktoś stale trzymał rękę na głośności.

W samochodzie wnuczka mówiła dużo. Za dużo. O tym, że ona jest jedyna, która ma serce. Że ona mnie uratuje. Że u niej będę jadła normalnie, a nie „to coś”. Że wreszcie będę człowiekiem.

Ja patrzyłam przez okno i powtarzałam sobie w myślach: to niemożliwe, żeby ona była taka dobra bez powodu. Ale zaraz potem przychodziła druga myśl, cichsza: a może jednak. Może w końcu ktoś mnie chce.

Mieszkanie wnuczki było małe, ale czyste. Pachniało świecą waniliową i nowym praniem. Dostałam kanapę w salonie.

Wnuczka powiedziała: „Babciu, to tylko na chwilę. Jak się ogarniemy, to zrobimy ci łóżko w sypialni. Na razie tu będzie okej”.

Okej. Kanapa. W salonie. Obok telewizora.

Powiedziałam: „Dziękuję, kochanie”.

Ona rzuciła torby na podłogę i od razu wyjęła telefon. Przewijała, pisała, śmiała się do ekranu.

Ja siedziałam na kanapie i nie wiedziałam, czy mogę wstać, czy mam czekać. W domu opieki wszystko miało godzinę. Tu nie miało nic.

Pierwszego wieczoru zrobiła mi herbatę.

Wnuczka powiedziała: „Widzisz? U mnie jest normalnie. Tu nie będziesz płakać”.

Tej nocy rzeczywiście nie płakałam. Po raz pierwszy od dawna zasnęłam szybciej. Bo czułam, że jestem komuś potrzebna.

Dopiero następnego dnia zobaczyłam, jak wygląda to „potrzebna”.

Wnuczka usiadła przy stole i powiedziała: „Babciu, musimy pogadać o pieniądzach”.

Ja odpowiedziałam: „O jakich pieniądzach?”.

Wnuczka uśmiechnęła się w ten sposób, w jaki uśmiechają się ludzie, kiedy chcą, żebyś się nie przestraszyła.

Wnuczka powiedziała: „O twojej emeryturze. Przecież tu mieszkasz. Ja ci kupuję jedzenie. Leki. No i wiesz… rachunki”.

Zamilkłam. Emerytura była moja. Jedyna rzecz, której nie mogło mi odebrać życie. Niewielka, ale moja.

Powiedziałam: „Ja mogę ci dawać część na utrzymanie. Oczywiście”.

Wnuczka pokręciła głową.

Wnuczka powiedziała: „Nie część. Całą. Będzie łatwiej. Ja będę tobą zarządzać. Ty się nie stresuj”.

Słowo „zarządzać” zabrzmiało jak obce. Jak zimne.

Ja zapytałam: „Ale… a ja?”.

Wnuczka odpowiedziała szybko: „Babciu, ty i tak nie wydajesz. Co ty wydajesz? Przecież ty tylko leki i herbatę”.

To było upokarzające. Jakby moje potrzeby były śmieszne. Jakby moja godność kosztowała za dużo.

Nie chciałam konfliktu. Byłam u niej dopiero dwa dni. Bałam się, że jeśli powiem „nie”, to znowu wrócę do domu opieki, do sufitu z pęknięciami.

Powiedziałam cicho: „Dobrze. Ale chcę wiedzieć, na co idą pieniądze”.

Wnuczka uśmiechnęła się szerzej.

Wnuczka powiedziała: „Jasne. Przecież ja cię kocham”.

„Kocham” wypowiedziała jak pieczątkę.

Następnego dnia poszłyśmy do banku. Ona mówiła za mnie, szybciej niż ja zdążyłam pomyśleć. Kiedy pani w okienku pytała o zgodę, wnuczka wchodziła mi w słowa.

Wnuczka powiedziała: „Babcia jest słabsza, ja wszystko tłumaczę”.

Przestali patrzeć na mnie jak na osobę. Patrzyli na mnie jak na problem do załatwienia.

Podpisałam dyspozycję. Ustawiła przelewy. Powiedziała: „Widzisz? Teraz masz spokój”.

Spokój. Znowu to słowo. Zawsze, kiedy ktoś mówił mi o spokoju, coś traciłam.

Przez kolejne tygodnie robiło się coraz gorzej.

Nie byłam już gościem. Byłam obowiązkiem.

Wnuczka mówiła: „Babciu, nie siedź tak, bo mi zajmujesz salon”. „Nie włączaj tego, bo ja oglądam”. „Nie pytaj tyle”.

Kiedy poprosiłam o wizytę u lekarza, westchnęła.

Wnuczka powiedziała: „Znowu? Babciu, ja nie mam czasu na twoje zachcianki”.

Zachcianki. Leki. Kontrola. Zdrowie.

Jednego dnia usłyszałam, jak rozmawia przez telefon w kuchni. Nie podsłuchiwałam, tylko ściany były cienkie.

Wnuczka śmiała się i mówiła: „Spokojnie, ogarnę to. Babcia ma emeryturę, jakoś to pójdzie”.

Coś „pójdzie”. Coś większego niż rachunki.

Wieczorem podsunęła mi kolejny papier.

Wnuczka powiedziała: „Babciu, to formalność. Podpisz. To dla nas”.

Zapytałam: „Co to jest?”.

Ona odpowiedziała: „Kredyt. Ale bez stresu. Ja spłacam. Potrzebuję tylko twojego podpisu, bo ty masz stały dochód. Emerytura. Banki to lubią”.

Poczułam, jak serce mi się ściska.

Powiedziałam: „Ale ja nie chcę kredytu. Ja się boję”.

Wnuczka przewróciła oczami, a w jej twarzy zniknęła słodycz.

Wnuczka powiedziała: „Babciu, ty zawsze się boisz. A ja chcę normalnie żyć. Ty myślisz, że ja mam łatwo? Ja cię wyciągnęłam z domu opieki, ja ci dałam dach nad głową, a ty mi teraz nie pomożesz?”.

W jej głosie było oskarżenie. Jakby ratunek miał cenę. Jakby jej „u mnie będzie lepiej” było fakturą.

Zacisnęłam palce na papierze.

Powiedziałam: „Chcę to przeczytać”.

Ona prychnęła.

Wnuczka powiedziała: „Babciu, ty nie rozumiesz takich rzeczy. To jest dla ludzi. Ja wiem”.

I wtedy zrobiła coś najgorszego.

Zadzwoniła do mojej córki, mojej własnej, i włączyła głośnik.

Wnuczka powiedziała do telefonu: „Mamo, powiedz babci, że ma podpisać. Bo ona robi problemy”.

Moja córka była zmęczona. Zawsze była zmęczona.

Córka powiedziała przez telefon: „Mamo, podpisz. Skoro u niej mieszkasz, to jej nie utrudniaj”.

To zdanie zabiło we mnie resztkę oporu. Bo kiedy własne dziecko mówi ci, że masz się dostosować, zaczynasz wierzyć, że twoje „nie” naprawdę jest fanaberią.

Podpisałam.

Następnego dnia wnuczka była w świetnym humorze. Kupiła sobie nową kurtkę. Zrobiła zdjęcie w lustrze. Ja patrzyłam na nią i czułam, że coś we mnie umiera, ale nie umiałam tego nazwać.

Po miesiącu zaczęły przychodzić listy. Z banku. Z cyframi, których nie rozumiałam, ale których bałam się jak wyroku.

Wnuczka zabierała pocztę pierwsza.

Wnuczka mówiła: „Nie zaglądaj. To stresuje”.

A potem przestała udawać.

Pewnego wieczoru powiedziała: „Babciu, musisz być cicho, bo ja pracuję”.

A ja odpowiedziałam: „Ja tylko chciałam zadzwonić do koleżanki”.

Ona rzuciła: „Nie męcz mnie”.

W środku nocy obudziła mnie rozmowa. Śmiała się do kogoś.

Wnuczka powiedziała: „No i dobrze, że ją wzięłam. Przynajmniej mam czym związać koniec z końcem”.

Poczułam, jak zamarzam. „Ją”. Nie „babcię”. „Ją” jak przedmiot.

Wtedy zrozumiałam, że nie zostałam uratowana.

Zostałam przeniesiona. Z instytucji do prywatnej pułapki.

Rano spróbowałam wstać i wyjść. Chciałam wrócić do domu opieki. Tak, wrócić. Wtedy to miejsce nagle wydało mi się bezpieczniejsze od wnuczki.

Zaczęłam pakować torbę. Ona weszła do salonu i zobaczyła.

Wnuczka powiedziała: „Co robisz?”.

Odpowiedziałam: „Wracam. Nie chcę tu być. To nie jest lepiej”.

Jej twarz stwardniała.

Wnuczka powiedziała: „Babciu, ty nigdzie nie pójdziesz. Bo jak pójdziesz, to kto będzie spłacał?”.

Spłacał. Czyli to już było moje. Moje zobowiązanie. Moje ryzyko. Moje życie na kredycie, którego nie chciałam.

Powiedziałam: „To ty wzięłaś kredyt”.

Ona odpowiedziała ostro: „Nie. My wzięłyśmy”.

I wtedy pierwszy raz w życiu poczułam, że wstyd mi w ogóle oddychać. Że dałam się nabrać na słowo „lepiej”, bo byłam zbyt spragniona człowieka.

Zebrałam w sobie resztkę siły.

Powiedziałam: „Daj mi telefon”.

Ona prychnęła: „Po co? Żebyś robiła dramaty?”.

Powiedziałam: „Daj”.

Nie dała.

Wtedy wyszłam. Bez płaszcza. Bez torby. Z kluczami, które przypadkiem były w mojej kieszeni. Schodami w dół, powoli, trzymając się poręczy, bo nogi mi drżały.

Na ulicy było zimno. Ludzie mijali mnie szybko, obcy, zajęci. A ja szłam do najbliższego sklepu, bo tam jest kasa, telefon, ludzie. Tam nikt nie zamknie mi drzwi przed nosem.

Poprosiłam sprzedawczynię o telefon. Powiedziałam, że potrzebuję zadzwonić do domu opieki. Do pielęgniarki, która pytała, czy jestem pewna.

Kiedy odebrała, głos mi się załamał.

Powiedziałam: „To ja. Ta, którą zabrała wnuczka. Ona… ona wzięła moją emeryturę. I wciągnęła mnie w kredyt. Proszę… proszę mi pomóc wrócić”.

Po drugiej stronie zapadła cisza. A potem usłyszałam ciepły, zmęczony głos.

Pielęgniarka powiedziała: „Dobrze. Już. Spokojnie. Przyjedziemy. Tylko proszę zostać w miejscu, gdzie są ludzie”.

Zostałam.

Stałam w sklepie, między półką z cukrem a pieczywem, i płakałam tak, jak płaczą ludzie, którzy zrozumieli, że rodzina potrafi być najdroższą pułapką.

Kiedy przyjechała karetka i pracownik socjalny, wnuczka dzwoniła do mnie dziesiątki razy. W końcu przyszła do sklepu, wściekła, z twarzą wykrzywioną.

Wnuczka krzyczała: „Babciu, co ty robisz? Chcesz mnie zniszczyć?”.

Patrzyłam na nią i widziałam, że ona nie boi się o mnie.

Ona boi się o pieniądze.

Powiedziałam cicho: „Ty mnie już zniszczyłaś. Ale ja jeszcze żyję. I nie dam ci mojej śmierci do spłaty”.

Nie wiem, co będzie dalej. Kredyt jest jak łańcuch. Emerytura jest jak kropla. A ja jestem stara.

Ale tego dnia, stojąc pod sklepem w zimnie, z obcymi ludźmi obok, odzyskałam jedno.

Prawo do słowa „nie”.

I zrozumiałam, że „u mnie będzie lepiej” czasem znaczy tylko tyle, że ktoś potrzebuje twojego podpisu.

A ty, jeśli jesteś wystarczająco samotna, możesz pomylić to z miłością.

To też może cię zainteresować: Te marynowane grzyby znikają ze stołu jako pierwsze. Idealne na święta i każdą uroczystą okazję

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Jest decyzja biskupów na Boże Narodzenie. Nie wszyscy będą objęci tymi zasadami