Że ważniejsze są rachunki, leki, raty, pomoc córce. Że „nie wypada” wydawać na siebie dwustu złotych, kiedy dzieciom rodzi się zaraz wnuk.
A jednak dziś, kiedy usiadłam na fotelu w salonie kosmetycznym i dziewczyna wzięła w dłonie moje spracowane ręce, poczułam, że pierwszy raz od dawna robię coś tylko dla siebie.
– Piękne będą – uśmiechnęła się. – Taki klasyczny kolor, bardzo elegancki.
Patrzyłam, jak moje palce, zniszczone od garów, mopów i prania, nagle zaczynają wyglądać jak dłonie kobiety, a nie wiecznie zmęczonej gosposi.
Zapłaciłam. 190 złotych. Kwota ukłuła mnie w serce, ale zaraz pomyślałam: „Przez tyle lat robiłam wszystko dla innych. Mogę raz zrobić coś dla siebie”.
Wcisnęłam paragon do kieszeni i wróciłam do domu.
W korytarzu jak zwykle: jego buty rzucone byle gdzie, kurtka na krześle. Z salonu dobiegał odgłos meczu i charakterystyczne „mruczenie” nowego, wielkiego telewizora, który „musiał” kupić.
Schyliłam się po torebkę. Wtedy paragon wypadł z kieszeni. Zanim zdążyłam go podnieść, on był szybszy.
Podniósł świstek, rzucił okiem i aż gwizdnął.
— Ile płacisz za paznokci? — odezwał się, marszcząc brwi. — Dwieście złotych?! Lepiej dałabyś te pieniądze córce. U nas zaraz urodzi się wnuk, a ty wydajesz na paznokcie. Po co?
Machnął ręką.
— Mnie jest wszystko jedno, jakie masz paznokcie.
Zacisnęłam usta.
Jak zwykle: „wnuk” jako argument na wszystko, co ma mnie zawstydzić.
— No i dalej te bzdury… — ciągnął, rozkręcając się. — Zamiast w grządkach pogrzebać, doniczki z kwiatami ogarnąć, to ty będziesz siedzieć u kosmetyczki. Nie rozumiem, po co się stroisz. Dobrze, młodym dziewczynom to podobno wszystko jest potrzebne, ale ty?
Spojrzał na mnie z góry.
— Ja cię biorę taką, jaka jesteś.
Jakby mówił coś czułego. Brzmiało jak wyrok.
W środku aż się we mnie zagotowało.
Chciałam powiedzieć, że nie stroję się dla niego. Że od trzydziestu lat słucham, co powinnam, a czego „nie wypada”. Że sama zarabiam i mam prawo wydać dwieście złotych na coś, co nie jest ani dla niego, ani dla dzieci, ani dla wnuka.
Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast odpowiedzieć, w milczeniu wyszłam z pokoju.
Nie dlatego, że nie miałam argumentów.
Dlatego, że znałam ten scenariusz: on krzyczy, ja się tłumaczę, na końcu i tak wychodzi, że jestem „rozrzutna i egoistyczna”.
W sypialni oparłam się plecami o szafę i zamknęłam oczy. Serce tłukło jak szalone.
Wzrok padł na półkę, gdzie stało pudełko po jego najnowszym „cudzie techniki” – telefon za prawie cztery tysiące. Miesiąc temu przyszedł do domu cały dumny.
– Musiałem wziąć, taka promocja! – tłumaczył się wtedy, nawet nie pytając, co o tym myślę. – Porządny sprzęt, człowiek musi mieć coś od życia.
Wtedy pokiwałam tylko głową. Jak zawsze.
Teraz wzięłam pudełko do rąk. Ciężkie. Na boku naklejka z ceną: 3999 zł.
Wróciłam do salonu, trzymając w rękach jego ostatni zakup.
Stanęłam przed nim. Oderwał wzrok od telewizora.
– Co ty robisz z moim telefonem? – burknął.
Podeszłam do stołu. Położyłam pudełko obok paragonu z salonu kosmetycznego, który wciąż trzymał w dłoni.
– Patrz – powiedziałam cicho. – Tu jest 190 złotych za paznokcie. Tu prawie cztery tysiące za telefon.
Zerknął raz na jedno, raz na drugie.
– No i? – mruknął. – To są dwie różne sprawy.
– Naprawdę? – spytałam. – Bo ja widzę jedną. Twoje zachcianki – normalne. Moje paznokcie za dwieście złotych – tragedia dla rodziny.
Parsknął.
– Przestań. Telefon to rzecz potrzebna. Do pracy, do kontaktu, do wszystkiego. Paznokcie są do czego? Do chwalenia się koleżankom?
Uśmiechnęłam się krzywo.
– Telefon potrzebny, bo kolega ma lepszy model – powiedziałam. – Stary był dobry, dopóki nie zobaczyłeś nowszego. A moje paznokcie? One są do tego, żebym raz w życiu patrzyła na swoje dłonie bez wstydu.
Dotknęłam lekko pomalowanej płytki.
– Te dwieście złotych to pierwsze pieniądze od lat, które wydałam tylko na siebie. Nie na ciebie. Nie na dzieci. Nie na wnuka, którego jeszcze nawet nie ma.
Zaczerwienił się.
– Zawsze byłaś histeryczką – warknął. – Robisz z paznokci wielką filozofię. Ja mówię o wnuku, a ty o jakichś lakierach. Pomyśl, ile paczek pampersów byś za to kupiła!
Wtedy coś we mnie pękło.
– Ile paczek pampersów kupiłam do tej pory, liczysz? – podniosłam głos. – Ile razy dawałam córce pieniądze, nie mówiąc ci o tym, żebyś nie narzekał? Ile lat stawiałam was wszystkich przed sobą?
Otworzyłam pudełko z telefonem, wyciągnęłam karteczkę z ceną i przycisnęłam ją palcem do stołu.
– Masz tu prawie cztery tysiące złotych – mówiłam wolno. – Za ten telefon nikt cię nie zrugał. Nikt nie powiedział: „lepiej dałbyś córce, bo wnuk w drodze”.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
– A moje dwieście złotych na paznokcie to już zbrodnia?
Patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby pierwszy raz widział, że mam coś więcej niż fartuch i kapcie.
– Co ty chcesz przez to powiedzieć? – zapytał niepewnie.
Wzięłam głęboki oddech.
– Chcę powiedzieć, że mam prawo do siebie – odparłam. – Do swoich pieniędzy, swojej przyjemności, swojego czasu. Jestem babcią, ale nadal jestem kobietą. A nie dodatkiem do cudzego życia.
Przesunęłam pudełko z telefonem w jego stronę.
– Jak tak ci leży na sercu dobro wnuka, sprzedaj ten telefon – dodałam. – Za te pieniądze urządzi się cały pokój dla dziecka. Łóżeczko, przewijak, wózek.
Zerwał się z fotela.
– Zwariowałaś?! – krzyknął. – Nie będę sprzedawał telefonu, bo to co innego!
– Właśnie – przytaknęłam. – To co innego. Bo twoje zachcianki są ważne, a moje potrzeby – śmieszne.
Uśmiechnęłam się smutno.
– Wiesz, co? Ja już nie zamierzam tłumaczyć się z kwoty, która jest jedną dwudziestą ceny twojego kaprysu.
Sięgnęłam po torebkę.
– Gdzie leziesz? – rzucił ostro.
– Do córki – odpowiedziałam. – Pomóc jej spakować torbę do szpitala. I powiedzieć jej, że jak kiedyś jej mąż zacznie liczyć każdy grosz, który wyda na siebie, ma sobie przypomnieć tę rozmowę.
Zatrzymałam się w drzwiach.
– A moje paznokcie? – spojrzałam na nie. – Nie robiłam ich dla ciebie. I nie będę zdejmować tylko dlatego, że nie pasują do twojej rachunkowości.
Trzasnęłam drzwiami delikatniej, niż miałam ochotę.
Na klatce schodowej pachniało gotowaną kapustą od sąsiadki. Spojrzałam jeszcze raz na swoje dłonie.
Dwieście złotych.
Cena pierwszego od lat razu, kiedy spojrzałam na siebie nie jak na „żonę, matkę, babkę”, tylko jak na siebie.
I po raz pierwszy poczułam, że może wcale nie przepłaciłam.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Jesteśmy małżeństwem od 35 lat": I tu się rozstajemy. Mąż ma 68 lat, a ja 62. Byłam przekonana, że u nas wszystko jest dobre
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Zakup karpia przed świętami może zaboleć. Aktualne ceny w 2025 roku