Przez dwa lata żyłam jak cień. Praca, zakupy, wnuki, dom. Zero planów, zero marzeń. „Wdowa, matka, babcia” – trzy role i ani odrobiny miejsca na cokolwiek więcej.

Aż do dnia, gdy w ośrodku kultury podeszło do mnie On.

Marek był po rozwodzie, spokojny, trochę nieporadny, z oczami, które śmiały się jak kiedyś moje. Zapisałam się na zajęcia taneczne „dla seniorów”, bo znajoma prosiła o towarzystwo. Wyszłam z domu tylko dlatego, że już nie miałam siły po raz kolejny patrzeć w ścianę.

– Pani sama? – zapytał. – Mogę prosić do walca?

Śmiałam się jak nastolatka, gdy nadepnął mi na stopę. Po zajęciach zaproponował herbatę w małej kawiarni.

– Myśli pani czasem o tym, żeby jeszcze… ułożyć sobie życie? – spytał nieśmiało.

– W tym wieku? – parsknęłam. – Moje życie należy do córek i wnuków.

– A do pani już nie? – spojrzał tak, że coś we mnie drgnęło.

Spotykaliśmy się coraz częściej. Najpierw „przypadkiem” na zajęciach, potem już całkiem otwarcie – na spacery, do kina. Nie było w tym nic grzesznego. Dwoje starszych ludzi, którzy nie chcieli już jeść śniadania w ciszy.

Pierwsza dowiedziała się młodsza córka.

– Mamo, randkujesz? – zaśmiała się przez telefon. – Serio? Ale spoko, fajnie, że masz znajomego.

„Znajomego”. Śmiała się, ale w jej głosie już wtedy pobrzmiewało coś ostrego.

Starszej bałam się powiedzieć. To ona miała trójkę dzieci, to do niej biegałam najczęściej: odebrać wnuka z przedszkola, zostać z małą, gdy była chora, zawieźć najstarszą na zajęcia.

– Mamo, bez ciebie byśmy z Markiem zwariowali – powtarzała. – Dobrze, że jesteś.

Byłam jak darmowa niania na pełen etat. Nie narzekałam – to przecież moje wnuki. Tylko wieczorami coraz częściej łapałam się na tym, że nie mogę odpisać Markowi na SMS, bo zasypiam siedząc na kanapie.

Pewnego dnia Marek przyszedł z bukietem tulipanów i dłonią, która drżała bardziej niż zwykle.

– Słuchaj, Haniu – zaczął. – Nie jesteśmy już młodzi. Czas leci. Ja nie chcę więcej tak… po cichu.

Wyjął z kieszeni małe pudełeczko.

– Wyjdziesz za mnie?

Łzy napłynęły mi do oczu szybciej, niż zdążyłam pomyśleć.

– Marek, ja… – głos mi się załamał. – Ja mam córki, wnuki, obowiązki…

– Masz też siebie – odpowiedział spokojnie. – Chcę tylko resztę życia z tobą. Bez tajemnic.

Kiwnęłam głową.
– Tak.

Poczułam się, jakbym zmartwychwstała.

Powiedzieć dziewczynom bałam się jak nastolatka przyznająca się do ciąży.

Zaprosiłam je na niedzielny obiad. Przyjechały z dziećmi, głośne, zmęczone, z milionem spraw na głowie.

– Coś się stało? – spytała starsza, gdy tylko zdjęła płaszcz. – Brzmisz jakoś… dziwnie.

Usiedliśmy do stołu. Ręce mi się trzęsły, serce waliło jak młot.

– Dziewczynki… – zaczęłam. – Jest ktoś. Poznałam mężczyznę. Nazywa się Marek. I…

Wzięłam oddech.

– Oświadczył mi się. Zgodziłam się. Chcemy się pobrać na wiosnę.

Najpierw było milczenie. Dzieci chrupały ogórki, zupełnie nieświadome, że świat właśnie stanął.

Potem uderzenie.

– CO? – starsza córka aż odstawiła widelec. – Mamo, czy ty zwariowałaś?

– W tym wieku? – dorzuciła młodsza z gorzkim śmiechem. – Ślubu ci się zachciało?

– Po co ci to? – starsza już prawie krzyczała. – Masz wnuki, masz nas. Ja liczę na ciebie codziennie, jak nie odbierzesz małej, ja nie dam rady z pracą. Ty się chcesz żenić?!

– Wyjść za mąż – poprawiłam mechanicznie. – A wnuki dalej będę kochać…

Nie pozwoliły mi skończyć.

– Zapomnij o ślubie, mamo, masz wnuki pod opieką – wypaliła starsza, słowo w słowo. – My mamy swoje życie, swoje obowiązki. Ty jesteś naszą mamą, babcią, a nie nastolatką, która się w kimś zakochała.

Te słowa przecięły powietrze jak nóż.

Od tamtej rozmowy mijają tygodnie, a ja wciąż słyszę w głowie:
„Zapomnij o ślubie, mamo…”.

Nagle wszystko, co robiłam przez lata z miłości, zaczęło być traktowane jak… obowiązek.

– Mamo, obiecałaś mi jutro wziąć Antosia – przypomina starsza. – Nie zaczynaj znowu tematu ślubu. Nie mamy na to czasu.

– Mamo, w sobotę musisz zostać z małą, my jedziemy z Kamilem na rocznicę – mówi młodsza. – Tylko nie wyskakuj z tym swoim „Mareczkiem”.

Kiedy raz odważyłam się powiedzieć, że chcę pojechać z Markiem na weekend do sanatorium, usłyszałam:

– A kto zajmie się dziećmi?! – jakby chodziło o ich życie.

Przestały widzieć we mnie człowieka. Została funkcja.

Marek cierpliwie czeka.

– To twoje córki – mówi łagodnie. – Nie chcę być przyczyną kłótni. Ślub możemy odłożyć.

– A nasze życie? – pytam. – Ile razy jeszcze odłożymy?

Pewnego wieczoru siedzimy u mnie w kuchni. Dzieci już zabrane, dom znowu cichy. Na stole herbata, niedojedzone pierogi.

– Haniu – Marek przesuwa moją dłoń pod swoją. – Ja rozumiem, że chcesz pomagać. Ale one nie mają prawa więzić cię poczuciem obowiązku. To nie jest opieka nad wnukami, to jest… niewola.

Wzdycham.

– Jestem matką – mówię. – Matki nie zostawiają dzieci.

– Ale dzieci czasem zostawiają matki – odpowiada cicho. – Chcą mieć babysitterkę, nie kobietę z własnym życiem.

Patrzę na niego długo. W oczach mam łzy.

– Jak powiem, że jednak biorę ślub, obrażą się – szepczę. – Może przestaną przyjeżdżać. Zostanę sama.

– Już jesteś sama – mówi spokojnie. – Siedzisz w pustym mieszkaniu i czekasz, aż zadzwonią, bo czegoś potrzebują. To nie jest bycie „nie-samą”.

Nadchodzi Wigilia.
Córki spędzają ją „u teściów w tym roku, mamo, wiesz, trzeba dzielić”.

Siedzę przy stole, jedno nakrycie. Radio cicho gra kolędy. W kieszeni sukienki mam złożoną kartkę – termin ślubu na wiosnę.

Telefon dzwoni.

– Wszystkiego najlepszego, mamo! – śmieje się młodsza. – Całujemy cię z daleka! Pamiętaj, że w sobotę musisz wziąć dzieci, mamy z Kamilem wyjście. I… mamo, obiecałaś, że z tym ślubem poczekasz, prawda? Nie rób nam wstydu przed rodziną.

Patrzę na pusty stół. Na samotną świecę.

– Nie – odpowiadam po raz pierwszy spokojnym głosem. – Nie poczekam.

Zapada cisza.

– Słucham? – syczy starsza, która już przejęła telefon. – Co ty wygadujesz?

Biorę głęboki oddech.

– Wy macie swoje życie, swoje rodziny, swoich mężów – mówię. – Ja też mam prawo do swojego. Pomagałam wam, pomagać będę, ile dam radę. Ale nie oddam reszty swojego życia za cenę waszej wygody. Ślub biorę na wiosnę. Z Markiem. To moja decyzja.

Po drugiej stronie słyszę tylko:

– Mamo, jak możesz być taka samolubna…

Odkładam telefon. Drżą mi ręce, serce wali jak szalone.

Ale w środku… pierwszy raz od lat czuję coś jeszcze oprócz zmęczenia i obowiązku: cień ulgi. Cień siebie.

„Zapomnij o ślubie, mamo, masz wnuki pod opieką” – powiedziały.

Nie zapomnę. Bo jeśli teraz wyrzeknę się ostatniej szansy na własne szczęście, to za kilka lat te same córki spojrzą na mnie z wyrzutem i zapytają:

– Mamo, czemu nigdy nie pomyślałaś o sobie?

A ja nie chcę już dłużej być bohaterką ich wygodnej opowieści. Chcę na starość choć raz być bohaterką własnej.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Ojciec całe życie kochał tylko mojego brata": Teraz żąda mojej opieki i każe mi "spłacać dług wobec ojca"

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Zapytano o zaangażowanie Nawrockiego w WOŚP. Reakcja Pałacu wywołuje kolejne wątpliwości