Cisza, która wypełnia dom, nie przypomina tej radosnej, którą zawsze znam. Zwykle o tej porze dzieci biegały wokół, szukając prezentów, próbując podejrzeć, co schowałam pod choinką. Wszyscy czekaliśmy na tę chwilę – na świąteczną kolację, na wspólne śpiewanie kolęd, na zapach pierników w powietrzu.
Dziś nie ma ich.
Córki. Już dorosłe. Każda z nich ma swoją rodzinę, swoje życie. Dzwoniły wcześniej, życzyły wesołych świąt. Każda w swoim domu, ze swoimi dziećmi i mężami. Były uśmiechnięte, pełne radości. Kiedy rozmawiały, w ich głosach brzmiała ta pewność, że wszystko jest na swoim miejscu. I dobrze. Tak miało być. To naturalne, że rodziny się rozrastają, a matka staje się tą, której miejsce w życiu córki jest już bardziej na uboczu.
Ale dziś, 24 grudnia, czuję pustkę. Pustkę, którą trudno wypełnić nawet najpiękniejszą choinką, zapachem wigilijnych potraw czy świecami, które migoczą na stole.
Byłam gotowa na ten dzień. Wiedziałam, że nadejdzie. Ale nie byłam gotowa na to, jak bardzo to wszystko będzie bolało.
Kiedyś, w tym samym czasie, córki biegały po mieszkaniu, rozmawiały z tatą, śmiały się. Ktoś miał zawsze coś do zrobienia, do przygotowania. Wszyscy byliśmy w ciągłym ruchu.
Dziś cisza. Tylko ja i świat za oknem, gdzie śnieg padał cicho, przykrywając ślady, których nikt już nie zauważy. Nie ma śmiechu dzieci. Nie ma rozmów przy stole.
Siedzę sama przy stole wigilijnym. Na talerzach potrawy, które kiedyś robiłam z miłością, by były idealne dla każdego z nich. Teraz wiem, że nikt ich nie zje. Nie ma nikogo, kto z uśmiechem zje ostatni kawałek śledzia, kto zaśpiewa kolędę z siostrą. Nie ma ich.
Kiedy zakładałam choinkę, przypomniałam sobie, jak każda córka wieszała na niej własnoręcznie zrobione ozdoby. Mówiły, że muszą być wyjęte z pudełka w pierwszej kolejności, bo to one miały moc szczęścia. A teraz? Ozdoby leżą tam, gdzie zostały położone. Bez radości.
Mam czas pomyśleć.
Pomyśleć o latach, które spędziłam z nimi. O tych wszystkich momentach, które wydawały się nieistotne, a teraz, gdy ich brakuje, stają się największymi skarbami. O tych codziennych drobiazgach, o których zapomniałam, bo były tak oczywiste. Wspólne rozmowy przy stole, drobne kłótnie o pierogi, o to, kto ma zrobić porządek w pokoju. Jak to wszystko miało sens.
Teraz, w tej ciszy, zdaje mi się, że te chwile były najcenniejsze.
Dziś o tym myślę. Siedzę przy stole, patrzę na pustą przestrzeń, w której kiedyś były ich śmiechy, rozmowy, piosenki. I wiem, że życie, choć piękne, nie jest takie proste. Dzieci rosną, zmieniają się, tworzą własne rodziny. A matka? Ona pozostaje w tej samej przestrzeni, gdzie wszystko było kiedyś.
Zamykam oczy. Cicho włączam kolędę. Śpiewam, choć nie ma nikogo, kto by dołączył. Choinka świeci, zapach barszczu wciąż wypełnia powietrze. Córki zadzwonią jeszcze wieczorem, opowiedzą, co słychać. Ale nie będzie ich tu, przy mnie.
I wtedy, w tej ciszy, czuję, jak bardzo tęsknię za tym, co minęło. Za tym, jak kiedyś święta były pełne radości, śmiechu, gwaru. Za tym, jak kiedyś byłam mamą, którą ktoś potrzebował.
Teraz jestem po prostu sobą. Samotną, ale silną.
Dziś, w Wigilię, pomimo pustki, wiem, że życie toczy się dalej. Choć nie tak, jak kiedyś. Ale w sercu wciąż mam to, co najcenniejsze – wspomnienia i miłość, którą dałam.
To też może cię zainteresować:
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: