Słowo „babcią” zawisło w powietrzu jak oskarżenie.
Mam 41 lat i dwie kreski na teście ciążowym. Od dziesięciu dni budzę się rano z mdłościami i irracjonalnym lękiem, że to się zaraz skończy. Że lekarz powie: „pomyłka”, „pusty pęcherzyk”, „za późno”.
A zamiast wsparcia słyszę, że powinnam się wstydzić.
Kiedy powiedziałam mężowi, najpierw długo milczał.
– Naprawdę? – zapytał w końcu, jakby wątpił w mój umysł, nie test.
– Naprawdę – kiwnęłam głową, pokazując mu jeszcze wilgotny pasek. – Poszłam też na betę, rośnie. Jesteśmy w ciąży.
Usiadł na krześle, jakby ktoś wyciął mu nogi.
– Wiesz, że nie planowaliśmy… – zaczął.
– Wiem – przerwałam cicho. – Ale stało się.
Spojrzał na mnie inaczej, cieplej.
– Może to ostatni moment – powiedział. – Może właśnie tak miało być.
Przez jeden dzień żyłam w bańce, w której nowe życie było cudem, a nie „problemem po czterdziestce”.
Bańkę przebił telefon do mamy.
– Mamo… – głos mi się załamał już przy pierwszym słowie. – Będziesz babcią. Jeszcze raz.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Zdecydowanie zbyt długa.
– A to… dobrze? – spytała ostrożnie.
Zamrugałam.
– Jak to: „dobrze”? – zdziwiłam się. – Dla mnie… tak. Cieszymy się z Piotrem. Ja się boję, ale cieszę.
Mama westchnęła ciężko.
– W twoim wieku? – powiedziała w końcu. – Ty wiesz, ile ty masz lat? To nie jest zabawa. Ty myślisz, że to takie hop-siup? Ciąża po czterdziestce, porody, choroby… A dziecko? Pomyślałaś o dziecku?
– Cały czas o nim myślę – odpowiedziałam.
– To sobie wyobraź – ciągnęła, jakby mnie nie słyszała – że ono ma dziesięć lat. Pójdzie na wywiadówkę, a ty będziesz miała pięćdziesiątkę z hakiem. Koledzy zapytają: „To twoja babcia?”. Dla niego to będzie dramat! Ty nie myślisz przyszłościowo.
Poczułam, jak zaciska mi się gardło.
– Czyli co mam zrobić? – wyszeptałam. – Wyrzucić z siebie dziecko, bo będę wyglądała staro na zebraniu?
– Nie przekręcaj moich słów – obruszyła się. – Mówię tylko, że to nie jest normalny wiek na rodzenie. Ludzie w tym wieku odchowują dzieci, a nie zaczynają od nowa.
„Ludzie”.
Ja chyba nie byłam już ludźmi.
Wieczorem przyjechała siostra. Młodsza o sześć lat, z dwójką dzieci, w dżinsach i z wiecznym pośpiechem w oczach.
– To prawda? – rzuciła od progu.
– Tak – odpowiedziałam, trzymając się oparcia krzesła.
Parschnęła śmiechem, ale było w nim więcej ironii niż radości.
– Ty jesteś nienormalna – podsumowała. – Po czterdziestce w ciąży? Ja już marzę, żeby moje poszły do liceum i żebym miała trochę spokoju, a ty startujesz od zera. Z dzieckiem będziesz na wywiadówkach z rodzicami w moim wieku! Pomyślałaś w ogóle, że w ósmej klasie będziesz miała prawie sześćdziesiąt? On się będzie wstydził.
– Może nie – szepnęłam.
– Nie idealizuj – machnęła ręką. – Wiesz, jak dzieci są okrutne? Wyzywają, śmieją się. „Twoja mama to babcia”, „ile ona ma lat”, „czy ty jesteś wpadką na starość?”. Mogłaś już odpuścić.
Odpuścić. Jakby to była decyzja o kolejnym kursie językowym, a nie o kimś, kto rośnie we mnie każdego dnia bardziej.
Najgorsza była rozmowa z teściową. Piotr nalegał, żebyśmy pojechali razem.
– Lepiej od razu usłyszeć wszystko, niż się potem zastanawiać, co oni tam między sobą gadają – stwierdził.
Usiedliśmy przy stole. Herbata, talerz ciastek, milczenie gęste jak kisiel.
– Mamo… – zaczął Piotr. – Będziemy mieć dziecko.
Teściowa zastygła z filiżanką w ręku. Podniosła na nas wzrok, w którym zobaczyłam nie radość, a chłodne liczenie.
– Na pewno? – zapytała po chwili.
– Tak – odpowiedziałam. – Jestem w dziewiątym tygodniu.
Odłożyła filiżankę.
– Piotr ma czterdzieści trzy lata – zaczęła rzeczowo. – Ty czterdzieści jeden. Zanim to dziecko skończy podstawówkę, będziecie emerytami. Z czego je utrzymacie? Z renty? Z zasiłków? O wnukach w moim wieku nikt normalny już nie myśli.
– Damy radę – powiedział cicho Piotr. – Mamy pracę, nie jesteśmy schorowani…
– Póki co – ucięła. – A jak coś się stanie? Jak któreś zachoruje? Dziecko będzie sierotą z siwym rodzicem.
Spojrzała na mnie lodowato.
– Nie myślałaś o tym, że w tym wieku to już niebezpieczne? Dla ciebie i dla niego? Widziałam program – dzieci z wadami, chorobami, bo matki „zachciało się macierzyństwa na starość”.
Akcent, jakim powiedziała „zachciało się”, był jak policzek.
– My nie… – zaczęłam, ale przerwała mi ruchem ręki.
– Nie mów, że to było planowane – syknęła. – Bo wam nie uwierzę. To wpadka. W tym wieku wpadka to nie powód do dumy, tylko do refleksji.
Piotr wstał gwałtownie.
– Dość – powiedział. – Mamo, albo zaakceptujesz, albo… nie. Ale nie będziesz obrażać mojej żony i mojego dziecka.
– Sam sobie odbierasz spokój na starość – odparła. – Twoja sprawa.
Moja „sprawa” właśnie podrygiwała we mnie delikatnie jak motyl, którego jeszcze nie czułam, ale którego istnienie znałam z każdego badania.
Badania. Nowa rzeczywistość.
– Z uwagi na pani wiek – powtarzał ginekolog – skierujemy panią na dodatkowe testy. To ciąża podwyższonego ryzyka.
„Podwyższonego ryzyka” – kolejne ulubione sformułowanie wszystkich dookoła.
– Bo wiesz – dodawała koleżanka z pracy niby życzliwie – po czterdziestce to tak trochę jak gra w rosyjską ruletkę. Można wygrać zdrowe dziecko, a można… różnie bywa. Ja bym się bała.
Bałam się.
Ale jeszcze bardziej bałam się, że w tym całym chórze ostrzeżeń, wyliczeń i straszenia, ktoś w końcu powie na głos coś, co ja czułam w środku:
„Masz prawo się cieszyć”.
Nikt nie powiedział.
Pewnego dnia w pracy, w kuchni, usłyszałam rozmowę dwóch młodszych dziewczyn. Myślały, że mnie nie ma.
– Widziałaś Kasię? – szepnęła jedna. – W ciąży jest.
– Serio? – dopytała druga. – Ile ona ma, 41?
– Coś koło tego.
– O rany… Ja w tym wieku będę odchowywać nastolatków, nie rodzić.
– No… jej dziecko będzie przychodzić na wywiadówkę z babcią.
Śmiech.
Nie wyszłam z ukrycia. Tylko dotknęłam brzucha przez sweter.
– Słyszysz? – szepnęłam w myślach. – Będę „babcią”, jak cię będę prowadzić do szkoły.
Brzuch milczał, ale ja miałam wrażenie, że w środku ktoś się kurczy.
Wieczorem usiadłam na łóżku i powiedziałam do Piotra:
– Może oni wszyscy mają rację.
Podniósł wzrok znad papierów.
– W czym? – spytał.
– Że to egoizm – wyrzuciłam z siebie. – Że nie myślimy o dziecku. Że będzie mu wstyd. Że będziemy starzy i chorzy.
Przyłożyłam dłonie do twarzy.
– Może ja się po prostu ośmieszam – dodałam głucho. – Kobieta po czterdziestce, wymiotująca w autobusie jak nastolatka.
Piotr usiadł obok, objął mnie.
– Wiesz, czego ja się najbardziej boję? – zapytał.
Pokręciłam głową.
– Że uwierzysz im bardziej niż mnie – powiedział cicho. – Że dopuścisz do siebie ten syf, którym cię obrzucają. Że będziesz patrzeć na nasze dziecko jak na błąd, a nie dar.
Ujął moją twarz w dłonie.
– Mamy czterdzieści lat, nie osiemdziesiąt – dodał. – Będziemy zmęczeni? Tak. Może bardziej niż inni rodzice. Ale wiesz, co mamy, czego oni nie mają? Doświadczenie. Cierpliwość. Świadomość, że to może być nasza ostatnia szansa – więc nie będziemy jej marnować.
– A jak będzie chore? – zapytałam. – Jak się okaże, że to przez mój wiek?
– To będziemy je kochać tak samo – odpowiedział bez wahania. – Nie dlatego, że jest idealne, tylko dlatego, że jest nasze. Żadne dziecko nie ma gwarancji łatwego życia. Ani z młodą matką, ani ze starszą.
Łzy leciały mi jak rwąca rzeka.
– A jak… naprawdę będzie się wstydziło? – wyszeptałam. – Że ma „starą matkę”?
Uśmiechnął się smutno.
– To wtedy powiemy mu prawdę – odparł. – Że jego rodzice długo czekali, bardzo się bali, a mimo to go chcieli. I że jego matka miała tyle odwagi, by go urodzić w świecie, w którym wszyscy mówią jej, że jest na to „za stara”.
Któregoś dnia, w przychodni, zobaczyłam inną kobietę. Siedziała naprzeciwko, w ręku trzymała kartę ciąży. Siwe pasma we włosach, ale oczy młode, jasne, pełne lęku i nadziei.
Dużo młodsza dziewczyna obok, może dwadzieścia parę lat, szepnęła do koleżanki:
– Patrz, ona też w ciąży. Może babcia, co zastąpiła córkę?
Zamarłam.
Kobieta naprzeciwko spojrzała na nie twardo, po czym na mnie. Nasze spojrzenia się spotkały.
Uśmiechnęła się lekko, porozumiewawczo.
„Też to słyszysz?” – mówiły jej oczy.
„Też” – odpowiedziały moje.
Nagle poczułam, że nie jestem jedyną, którą świat próbuje wepchnąć w szufladkę „za stara”.
Nie wiem, jakie będzie moje dziecko. Nie wiem, czy będą się z niego śmiać, że ma „starą matkę”. Nie wiem, czy ja dożyję jego ślubu, czy zobaczę jego dzieci.
Wiem tylko jedno: dziś, kiedy budzę się rano i słyszę bicie jego serca na USG, nie myślę „wstyd”. Myślę „cud”.
Rodzina mówi, że to dziecko po czterdziestce to błąd, fanaberia, powód do szeptów za plecami.
Ja patrzę na swoje dłonie gładzące brzuch i wiem, że nie mam już czasu na życie na cudzych warunkach.
Może będę „babcią” na zebraniu w oczach innych. Najważniejsze, żebym w oczach własnego dziecka była po prostu mamą. Choćby na krócej, ale całą sobą.
To też może cię zainteresować: O Sławie Przybylskiej zrobiło się głośno. Jej najnowszy występ wywołał lawinę komentarzy. O jej stroju mówili wszyscy
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Znane są już szczegóły ostatniego pożegnania Agnieszki Maciąg. Rodzina przekazała ważną informację