Znałam ją jak własną kieszeń: zawsze pociągał ją blichtr, błyskotki i obietnice łatwego życia. Ale nigdy nie sądziłam, że pójdzie aż tak daleko. Wyszła za mąż młodo, za spokojnego, statecznego Pawła. Nie był bogaczem, ale oddałby jej ostatnie skarpetki, gdyby o to poprosiła. A ona? Wciąż narzekała, że los dał jej „za mało”.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie z głosem pełnym ekscytacji.

– Poznałam kogoś – wyszeptała.

Już wtedy poczułam dreszcz niepokoju.

– Kogoś? Jak to, kogoś? – spytałam, choć odpowiedź była oczywista.

– Bogatego mężczyznę. Elegancki, zaradny, przystojny. Mówi, że mógłby mnie zabrać ze sobą wszędzie. Że zasługuję na więcej.

Pamiętam, jak długo milczałam. Próbowałam powstrzymać słowa, które cisnęły mi się na język. Ale Marta była jak dziecko, które widzi błyszczącą zabawkę i nie widzi niebezpieczeństwa.

Kilka tygodni później oświadczyła Pawłowi, że odchodzi. Bez skrupułów. Bez łez. Po prostu spakowała walizkę.

– Ty zawsze będziesz bogaty dobrocią, a ja potrzebuję bogactwa w złotówkach – powiedziała mu w twarz.

Paweł jeszcze długo po tym nie potrafił dojść do siebie. A ja próbowałam go wspierać, choć serce mi pękało, widząc jego bezradność. Marta tymczasem zamieszkała z kochankiem, Tomaszem. Chwaliła się luksusowymi restauracjami, weekendami w spa i prezentami, które „nawet żony nie dostają”.

Ale to, czego jej nie mówił, okazało się o wiele bardziej bolesne od wszystkiego.

Po trzech miesiącach zaczęły się sygnały: Tomasz stawał się oschły, bardziej wymagający, irytował się jej prośbami. Marta myślała, że wystarczy mu dać „trochę bliskości”, a on odwdzięczy się pieniędzmi. Że zyska i miłość, i wygodę. Że będzie królową u boku milionera.

Kiedy zadzwoniła do mnie tamtego wieczoru, głos jej drżał.

– On każe mi się wyprowadzić… Agnieszka, rozumiesz? On mówi, że była to tylko „przygoda”. Że żadnej kobiecie nie płaci za to, że jest. A ja już straciłam wszystko!

Tomasz nie tylko wyrzucił ją z mieszkania. Dał jej trzy dni na spakowanie się, a potem… wyłączył telefon. Bez jednego grosza, bez jednego gestu współczucia.

Marta pomyślała, że wróci do Pawła. Że on jej wybaczy. Że przyjmie ją z otwartymi ramionami, bo zawsze był dobry.

Ale kiedy stanęła pod jego drzwiami, z torbą w ręku i łzami na policzkach, zobaczyła coś, czego nie przewidziała: Paweł trzymał za rękę inną kobietę. Nie młodszą ani bardziej atrakcyjną, ale spokojną. Dobrą. Taką, która widziała jego wartość.

– Paweł… ja… nie mam gdzie iść – wychlipała Marta.

A on tylko spojrzał na nią ze smutkiem, ale bez żalu.

– Marta, ja nie jestem już twoim ratunkiem. Ty sama wypchnęłaś mnie z tego życia.

Zamknął drzwi, a ona osunęła się na wycieraczkę.

Kiedy później przyszła do mnie, wyglądała jak cień człowieka. Już nie była tą pewną siebie, krzykliwą Martą, która kpiła ze zwyczajności.

– Myślałam, że wycisnę trochę grosza z jednego i drugiego – wyszeptała. – A zostałam z niczym… Bo nikogo nie kochałam oprócz siebie.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czasem życie nie wymaga komentarza. Czasem tylko daje człowiekowi lekcję, której nie da się zapomnieć.

A ona musiała w końcu zmierzyć się z tym, że nie zawsze to, co błyszczy, jest złotem. Czasem to tylko szkło. Twarde, ostre i gotowe przeciąć człowieka na pół, gdy tylko spróbuje je złapać.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Odkąd zamieszkałam z córką, moje pieniądze wyparowują": Ona kupuje perfumy, a mnie nie stać na porządne jedzenie

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Obudziła się tuż przed kremacją. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw