Sprzątałam szuflady w biurku, bo od dawna obiecywałam sobie, że wreszcie zrobię porządek z papierami. Stare rachunki, gwarancje, paragony — nic szczególnego. Aż natrafiłam na kopertę.

Zwykła, żółta, bez znaczka. Na niej — imię mojego męża. Otworzyłam, nie zastanawiając się. Myślałam, że to jakaś faktura albo pismo z banku. Po kilku zdaniach świat przestał istnieć.

„Dziękuję ci za wszystko, co robisz dla naszego syna…”

Przeczytałam to zdanie i zamarłam.


„Dziękuję ci za wszystko, co robisz dla naszego syna.”

Syn. Jakiego syna?

Z każdą kolejną linijką miałam wrażenie, że grunt usuwa mi się spod nóg. Kobieta pisała ciepło, bez cienia złośliwości. Było w tym coś, co bolało jeszcze bardziej — spokój. Jakby wszystko było normalne. Jakby to, że mój mąż ma dziecko z inną kobietą, było częścią codzienności.

Usiadłam na podłodze. Z listu wynikało, że ich syn ma dziewięć lat. Dziewięć lat — dokładnie tyle, ile nasze małżeństwo. Wyszło więc na to, że zdradził mnie, gdy jeszcze nosiłam na palcu świeżą obrączkę.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie prosto w serce. Nie potrafiłam płakać. Nie krzyczałam. Tylko siedziałam z tym listem w dłoniach, wpatrując się w jego imię, jakbym chciała, żeby nagle ożyło i wyjaśniło wszystko.

Kiedy wrócił do domu, stałam w kuchni z listem na stole. Zobaczył go i od razu pobladł. Nie musiałam pytać. Wiedziałam.

Próbował mówić — że to było dawno, że „to nic nie znaczyło”, że „chciał mi powiedzieć, ale się bał”.


Słuchałam tych słów i miałam wrażenie, że patrzę na obcego człowieka. Że ten mężczyzna, z którym dzieliłam łóżko, marzenia i życie, nigdy nie istniał.

– Dlaczego? – zapytałam tylko.


– Bo byś mnie zostawiła.


– A teraz?

Nie odpowiedział.

Tamtej nocy nie spałam. Wpatrywałam się w sufit i próbowałam zrozumieć, jak można kochać i kłamać jednocześnie. Jak można codziennie patrzeć komuś w oczy i wiedzieć, że skrywa się za nimi obce życie.

Następnego dnia spakowałam jego rzeczy. Nie płakałam. Nie prosiłam o wyjaśnienia. Bo żadna prawda nie naprawia dziewięciu lat kłamstwa.

Minęły dwa lata. Nie jesteśmy już razem. On widuje swojego syna — tego, którego przede mną ukrywał. A ja… uczę się żyć od nowa.

Czasem łapię się na tym, że wciąż odruchowo szukam w skrzynce listów. Nie dlatego, że czekam na coś od niego. Tylko dlatego, że od tamtego dnia boję się papieru, kopert i cudzych słów. Bo wiem, że jeden list potrafi zniszczyć całe życie.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Czekają, aż przykryje mnie marmurowa płyta, by podzielić majątek": Mocno się zdziwią, gdy dowiedzą się prawdy

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Żona Tomasza Jakubiaka przerwała milczenie. Jej list poruszył całą Polskę