Nie uciekałem przed wiarą — to ona mnie znalazła. W młodości, gdy świat kusił błyskotkami, ja wybrałem ciszę, modlitwę, służbę. Kościół był moim domem, a Bóg — ojcem, którego nie zawiodłem.

Aż do dnia, w którym zobaczyłem ją.

Przyszła do parafii z małym dzieckiem za rękę, prosząc o chrzest. Zwykła kobieta, a jednak… coś w niej było. Nie w urodzie, nie w słowach — w oczach. Było w nich życie. Takie, którego brakowało mi od lat.

Zaczęliśmy rozmawiać po mszy. Później coraz częściej. Najpierw o Bogu, potem o samotności, a w końcu — o miłości.

Próbowałem się bronić. Modliłem się, pościłem, błagałem o siłę. Ale uczucie było silniejsze od wszystkiego.

Pewnego dnia spojrzałem w lustro i zrozumiałem, że już nie mogę być księdzem. Że słowa, które wypowiadam z ambony, nie mają w sobie prawdy, jeśli serce bije dla kogoś innego.

Zrzuciłem sutannę. Złożyłem dokumenty o przeniesienie do stanu świeckiego. Ludzie pluli mi w oczy. Księża odwrócili się ode mnie. Matka płakała.

Ale ona trzymała mnie za rękę i mówiła:


– Zrobimy to razem. Bóg nie może karać za miłość.

Wierzyłem jej.

Zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Nie mieliśmy nic, ale byłem szczęśliwy. Pierwszy raz od lat mogłem patrzeć w słońce bez poczucia winy. Śmialiśmy się, planowaliśmy wspólne życie, marzyliśmy o nowym początku.

A potem zaczęła kaszleć. Najpierw lekko. Potem mocniej. Lekarze mówili, że to przeziębienie. Potem — że zapalenie płuc. A na końcu, że rak.

Nie zdążyliśmy się pobrać. Nie zdążyłem jej nawet pożegnać tak, jak chciałem. Trzymałem ją za rękę, gdy gasła. Powtarzała tylko jedno:

– Nie żałuj. Miłość nie była grzechem.

A ja, człowiek, który całe życie rozmawiał z Bogiem, nie potrafiłem wydusić z siebie ani jednego słowa modlitwy.

Bo Bóg milczał.

W dniu pogrzebu padał deszcz. Stałem z boku, nikt nie wiedział, kim jestem. Nie miałem prawa jej żegnać. Rodzina nie chciała, żebym się zbliżał.

A kiedy spuszczano trumnę, poczułem, jakby ktoś wyciągnął ze mnie ostatni oddech.
Powiedziałem tylko cicho:

„Panie, jeśli to kara, przyjmuję ją. Ale pozwól mi jeszcze kiedyś ją spotkać — choćby po tamtej stronie.”

Od tamtej pory mieszkam sam. Nie wróciłem do sutanny, ale nie przestałem wierzyć. Tylko już nie modlę się o przebaczenie. Modlę się o ciszę w sercu.

Bo czasem kara nie przychodzi w postaci gniewu — tylko w postaci pustki, która zostaje po miłości, której nie wolno było mieć.

To też może cię zainteresować: Nie wyrzucaj sztucznych kwiatów po kilku tygodniach. Zrób to, a odzyskają blask

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Odeszła Barbara Komorowska. Rodzina przekazała informacje o jej ostatnim pożegnaniu