Nie musiała nic mówić — wystarczył jej wzrok. Taki chłodny, oceniający, przeszywający na wskroś.

Gdy wychodziłam za jej syna, uśmiechnęła się tylko lekko i powiedziała:


– No cóż, on zawsze miał słabość do takich jak ty.

Nie wiedziałam wtedy, co to znaczy. Teraz wiem aż za dobrze.

Kiedy urodziłam Antosia, miałam nadzieję, że coś się zmieni. Że dziecko stopi ten lód między nami. W końcu to jej pierwszy wnuk — myślałam, że serce jej zmięknie.

Przychodziła często, przynosiła owoce, czasem coś ugotowała. Udawała troskliwą babcię. A ja, naiwna, uwierzyłam, że może naprawdę się stara.

Do czasu.

Zaczęło się od drobiazgów.


– Dziecko za lekko ubrane.


– Za późno kładziesz go spać.


– Kiedyś to matki wiedziały, jak wychować porządne dzieci.

Zaciskałam zęby, bo nie chciałam się kłócić. Mój mąż zawsze stawał po jej stronie.

– Daj spokój, mama dobrze radzi, ma doświadczenie – mówił.

Doświadczenie? Tak, w rujnowaniu mi nerwów.

Wszystko wydarzyło się pewnego popołudnia. Zostawiłam Antosia u niej na dwie godziny, bo musiałam pojechać do lekarza. Zaufałam jej — przecież to babcia.

Kiedy wróciłam, zamarłam. Na stole stała butelka z mlekiem… krowim. Nie moim odciągniętym, nie mlekiem modyfikowanym — zwykłym mlekiem z lodówki.

– Mamo, co to ma być?! – zapytałam, prawie krzycząc.


A ona spokojnie wzruszyła ramionami.


– Nie przesadzaj. Ciebie też tak karmiono i żyjesz.

Czułam, jak krew uderza mi do głowy. Dziecko było blade, płakało. Brzuszek miał jak balonik.

Zadzwoniłam do pediatry. Reakcja alergiczna. Gdyby nie szybka interwencja, mogło skończyć się tragicznie.

Kiedy wróciliśmy z przychodni, mój mąż tylko westchnął:

– Przesadzasz. Mama nie chciała źle.

Wtedy coś we mnie pękło. Powiedziałam spokojnie:

– Może nie chciała źle, ale prawie skrzywdziła nasze dziecko.

A jeśli ty nie rozumiesz, jak bardzo mnie to boli, to może powinnam być sama z kimś, kto rozumie, co znaczy odpowiedzialność.

Teściowa patrzyła na mnie z tym swoim chłodnym uśmiechem. Nie przeprosiła. Powiedziała tylko:


– Młode matki teraz panikują o byle co.

Od tamtej pory jej nie widziałam. Nie przychodzi, nie dzwoni, nie pyta o wnuka. Mąż odwiedza ją sam. Ja — nie chcę.

Antoś ma się dobrze. Rośnie, śmieje się, bawi. A ja czuję ulgę. Bo zrozumiałam, że nie każda babcia to błogosławieństwo.

Niektóre potrafią zranić głębiej niż obcy człowiek.

Czasem myślę, że kiedyś przyjdzie, może po latach, z prezentem dla Antosia. Że powie, że żałuje, że była zbyt dumna.

Ale znam ją. Nie przyzna się nigdy.

Bo są ludzie, którzy wolą stracić rodzinę, niż przyznać się do błędu. I właśnie takich najbardziej należy się bać — tych, którzy kochają tylko wtedy, gdy mają kontrolę.

To też może cię zainteresować: Listopad przyniesie trudne chwile dla trzech znaków zodiaku. Gwiazdy ostrzegają przed napięciem i rozczarowaniem

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "W moje urodziny wręczył mi papiery rozwodowe": Teraz błaga, żebym pozwoliła mu wrócić