Że jeśli dwoje ludzi się kocha, to przetrwa biedę, trud, codzienność. Dziś wiem, że miłość nie wystarczy, jeśli jedna osoba ciągle daje, a druga tylko bierze.
Kiedy poznałam Marka, był pełen energii, miał plany, marzenia, mówił, że założy własny warsztat samochodowy. Wierzyłam mu. Wierzyłam, że razem zbudujemy życie — może nie bogate, ale uczciwe i wspólne.
A teraz… teraz budzę się każdego ranka przed szóstą, żeby zdążyć do pracy, a on leży w łóżku i tylko mruczy:
– Daj mi jeszcze pięć minut.
Tylko że te jego „pięć minut” trwa już dwa lata.
Pracuję w sklepie spożywczym. Osiem godzin na nogach, czasem więcej. Wracam z pracy z obolałymi plecami i drżącymi rękami, a on siedzi przed telewizorem, w dresie, z pilotem w dłoni.
W domu brudne naczynia, pranie niepowieszone, zakupy niezrobione.
– Co robiłeś cały dzień? – pytam.
– Szukałem ofert – odpowiada bez mrugnięcia okiem.
– I znalazłeś coś?
– Nie, teraz ciężko o dobrą robotę.
Zawsze ma wymówkę. Albo za mało płacą, albo za daleko, albo „nie warto zaczynać od zera”.
Kiedyś jeszcze się kłóciliśmy Teraz już nawet nie. Nie mam siły.
Siadam do stołu, liczę resztki z pensji, zastanawiam się, czy starczy na rachunki. A on pyta:
– Co będzie na obiad?
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zapytał, jak ja się czuję. Nie pamiętam, kiedy spojrzał na mnie inaczej niż jak na kobietę, która zawsze „jakoś to ogarnie”.
Czasem, gdy spotykam koleżanki z pracy, mówią:
– Twój to ma dobrze, co? W domu siedzi, pewnie wszystko ma pod kontrolą.
Śmieję się wtedy, żeby nie było widać, jak mnie to boli.
Wstydzę się. Wstydzę się przed światem, że mam męża, który stał się moim trzecim dzieckiem. Którego muszę utrzymywać, karmić i usprawiedliwiać.
W nocy, gdy nie mogę zasnąć, patrzę w sufit i myślę: czy ja naprawdę zasługuję na takie życie?
Wczoraj wydarzyło się coś, co przelało czarę. Z pracy zadzwonił szef — powiedział, że nie może wypłacić premii, bo spadły obroty. Usiadłam w kuchni i zaczęłam płakać. A Marek tylko rzucił:
– No, przestań dramatyzować. Zawsze jakoś sobie radzisz.
I wtedy coś we mnie pękło. Bo nie chcę już „sobie radzić” za nas oboje
Nie wiem jeszcze, jak mu to powiem. Nie wiem, czy znajdę w sobie odwagę, żeby powiedzieć:
„Albo idziesz do pracy, albo idziesz z mojego życia.”
Ale wiem, że dłużej tak nie mogę. Nie chcę być już tą silną kobietą, która wszystko znosi i udaje, że to normalne.
Bo to nie jest normalne. To jest wyczerpanie przebrane za obowiązek.
Dziś patrzyłam na siebie w lustrze i zobaczyłam kobietę, której dawno nie znałam. Zmęczoną, ale zdeterminowaną. Nie wiem jeszcze, co zrobię jutro, ale wiem jedno:
Nie pozwolę, żeby lenistwo i obojętność zniszczyły resztkę mojego życia. Bo jeśli on nie chce się obudzić, to ja obudzę się za nas dwoje.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Zakochała się w mężczyźnie z sanatorium": Zamiast miłości została z długami i złamanym sercem
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Złapałam spojrzenie matki i teścia": Trwało chwilę za długo, a ja pojęłam, że skrywają coś, czego nie powinni