Może wtedy, gdy dzieci były małe, a ja tłumaczyłam sobie, że matka musi poświęcić siebie. Albo gdy mąż wracał z pracy zmęczony, a ja z uśmiechem podawałam mu kolację, chociaż sama ledwo stałam na nogach.
Teraz mam sześćdziesiąt pięć lat. Włosy jak popiół, ręce popękane od detergentu, serce – od cichego gniewu. I nagle zrozumiałam, że całe życie byłam nianią, kucharką i sprzątaczką… własnej rodziny.
Nikt mi nie kazał.
To ja sama pozwalałam, żeby tak było. „Bo przecież mama to mama”, „żona powinna”, „kobieta musi”. Tyle że teraz nie chcę już niczego „musieć”.
Rano wstaję wcześniej niż słońce. Parzę herbatę, której nikt nie wypije, bo wnuczki wolą słodkie kakao, a mój stary już dawno pije tylko piwo. Zbieram kubki, ścieram stół, otwieram okna.
W powietrzu pachnie kurzem i zmęczeniem.
Słyszę, jak córka w pośpiechu krzyczy do dzieci:
– Mama, możesz je odebrać z przedszkola?
Oczywiście, że mogę. Zawsze mogę. Potem zmywam, piorę, gotuję. A gdy wieczorem wreszcie usiądę, ktoś zawsze czegoś potrzebuje.
– Mamo, a gdzie moje koszule?
– Babciu, zrobisz naleśniki?
I robię. Zawsze robię. Bo tak mnie wychowano – że miłość to obowiązek, a obowiązek to milczenie.
Ale we mnie już coś pęka. Pęka tak głośno, że boję się, iż pewnego dnia wybuchnę jak garnek mleka zostawiony na ogniu.
Wczoraj wieczorem, gdy wrócili wszyscy – córka z pracy, dzieci ze szkoły, mąż z baru – nikt nie zapytał, jak się czuję. Nawet nie zauważyli, że płakałam, zmywając podłogę.
Wszyscy jedli. Rozmawiali o sobie. Ja byłam tłem.
A potem mąż rzucił swoje brudne skarpetki na dywan i powiedział:
– Zrób herbatę, stara.
Nie wiem, co we mnie wtedy się stało, ale nagle poczułam, że jeśli jeszcze raz się ugnę – umrę naprawdę.
Odłożyłam ścierkę, spojrzałam mu prosto w oczy i powiedziałam:
– Zrób sobie sam. Nie jestem twoją służącą.
W domu zapadła cisza tak ciężka, że można by ją kroić nożem. Wnuczki spojrzały na mnie jak na kogoś obcego. Córka zamarła. A ja po raz pierwszy od lat poczułam coś dziwnego. Nie strach. Wolność.
Dziś rano spakowałam torbę. Nie wiele – kilka ubrań, stary zeszyt, dokumenty i zdjęcie sprzed czterdziestu lat, kiedy się śmiałam bez powodu.
Nie powiedziałam nikomu, dokąd jadę. Po prostu wyszłam. Na przystanku autobusowym wiatr rozwiewał mi włosy, a w sercu miałam spokój.
Nie wiem, co będzie dalej. Ale wiem jedno: Nie pozwolę się już traktować jak pomiotło.
Jeśli mam umrzeć – to jako kobieta, która wreszcie była sobą.
To też może cię zainteresować: Katarzyna Cichopek i Maciej Kurzajewski wzięli ślub. Fani zachwyceni kreacją panny młodej
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: "Pozwoliliśmy synowi zostać po ślubie, myśleliśmy, że to będzie pomoc": Synowa przejęła władzę tak bezceremonialnie, że chciałam ją wyrzucić