Że w końcu będę miała wszystko, czego potrzebuję.Że nie będę musiała liczyć każdego grosza przed wizytą w sklepie. Płakałam ze szczęścia, gdy wsiadał do autobusu. Mówił: „Mamo, jeszcze mnie zobaczysz w telewizji, tak dobrze mi pójdzie.” I wierzyłam.
Na początku dzwonił często. Opowiadał, jak ciężko pracuje, jak tęskni, jak się stara. Przesyłał paczki — trochę słodyczy, kawa, proszek do prania, jakieś pieniądze w kopercie. Wtedy miałam wrażenie, że wszystko się układa. Że może naprawdę będzie lepiej.
Ale potem telefony zaczęły cichnąć. Paczki przestały przychodzić.
„Mamo, teraz muszę odkładać, mam swoje plany, zrozum” — mówił.
Rozumiałam. Bo matka zawsze rozumie.
Dziś minęło siedemnaście lat, odkąd wyjechał. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz zobaczyłam go w drzwiach. Ma żonę, dzieci, dom z ogrodem, samochód, o jakim ja mogę tylko marzyć. Na zdjęciach wszyscy uśmiechnięci, w jednakowych swetrach na święta. A ja siedzę przy małym stole w kuchni i udaję, że mnie to cieszy.
Nie dzwoni często. Zawsze mówi, że jest zajęty. Że może wpadnie latem. Ale lata mijają, a jego nigdy nie ma.
Czasem, gdy w telewizji widzę reportaż o Polakach w Niemczech, zastanawiam się, czy gdzieś tam w tłumie nie mignie jego twarz. Mój syn — ten sam, który kiedyś przysięgał, że o matce nigdy nie zapomni.
A ja żyję z emerytury, która wystarcza ledwie na rachunki i leki. W sklepie czasem stoję z parówkami w ręku i zastanawiam się, czy wziąć tańsze, czy może dziś sobie odpuścić. Wtedy ściska mnie w gardle. Bo pamiętam, jak kiedyś to ja wkładałam mu najlepsze rzeczy do torby, żeby miał w Niemczech dobrze. Żeby nie głodował. Żeby się nie wstydził.
Dziś to ja głoduję. Ale nie skarżę się. Nie dzwonię, nie proszę, nie przypominam. Nie chcę robić mu wstydu. Nie chcę, żeby jego znajomi wiedzieli, że jego matka siedzi w zimnym mieszkaniu i pije herbatę z jedną łyżeczką cukru na dzień.
Czasem sąsiadka mówi:
— Pani Haniu, przecież on zarabia tam krocie. Niech pani poprosi, pomoże.
A ja tylko się uśmiecham. Bo jak mam prosić własne dziecko o litość? To nie pomoc. To jałmużna.
Nie chcę, żeby patrzył na mnie jak na ciężar. Niech lepiej myśli, że jestem silna. Że sobie radzę. Że jestem dumna — choć w środku już dawno się rozsypałam.
Na święta znów napisał:
„Mamo, wszystkiego najlepszego, przesyłam uściski. W tym roku nie dam rady przyjechać.”
Odpisałam:
„Nie szkodzi, synku. Najważniejsze, że jesteś szczęśliwy.”
A potem zgasiłam światło, bo żarówka drogo ciągnie.
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś mnie odwiedzi. Nie wiem, czy w ogóle wie, jak bardzo za nim tęsknię. Ale jeśli kiedyś stanie w tych drzwiach, uśmiechnę się, jak zawsze. Nie zapytam, dlaczego zapomniał. Nie powiem, że było mi ciężko. Bo nie chcę mu robić wstydu.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Mieszkamy razem z teściową": Ona nie rozumie, że nie jem mięsa i ciągle coś z niego gotuje
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Dzięki tym dwóm odżywkom mój grudnik kwitnie jak szalony. Wystarczy to, co masz w kuchni