Zanim mąż zdąży się przeciągnąć w łóżku, ja już stoję w kuchni, parzę kawę, szykuję śniadanie, budzę dzieci. Zanim on wyjdzie do pracy, dom już tętni życiem — pranie w pralce, zupa na kuchence, zeszyty spakowane. Czasem nawet nie zdążę usiąść. Nie dlatego, że nie mam kiedy.Dlatego, że już dawno zapomniałam, jak to jest po prostu… odpocząć.

Mąż mówi, że mam dobrze.


— Ty to masz raj. W domu siedzisz, nic nie musisz.


Uśmiecha się, jakby mówił żart. Ale to nie żart. To jego prawda. W jego oczach jestem kobietą, która „ma lekko”, bo nie chodzi do pracy.

Nie widzi, że pracuję cały czas. Tylko że nikt mi za to nie płaci.

Nie widzi, że moje dni to maraton — gotowanie, sprzątanie, pranie, zakupy, odrabianie lekcji, lekarze, przedszkole, szkoła, rachunki, zakupy, bałagan od nowa. Nie widzi, że nie pamiętam już, kiedy coś zrobiłam dla siebie. Że moje imię to już nie „Kasia”, tylko „mamo”, „gdzie są moje skarpetki?” albo „czemu nie ma obiadu?”.

Wieczorami, kiedy wraca z pracy, rozsiada się przed telewizorem.


— Zmęczyłem się, miałem ciężki dzień.


Patrzę na niego i chciałabym powiedzieć:


„Ja też miałam ciężki dzień.”


Ale po co? Znam odpowiedź.


— Przecież ty nie pracujesz.

Nie pracuję? Nie wiem, jak to możliwe, że człowiek, który widzi mnie od lat w biegu, naprawdę myśli, że siedzę cały dzień z kawką w ręku. Nie widzi, jak w nocy wstaję do dzieci. Jak rano biegam z miotłą i żelazkiem, żeby dom wyglądał jak z reklamy. Jak czasem stoję w kuchni i płaczę, bo już nie mam siły, ale muszę dokończyć obiad, bo zaraz wrócą głodni.

Nie widzi też, jak bardzo jestem sama. Bo od dawna nie jestem już jego partnerką. Jestem zapleczem — niewidzialnym trybem w maszynie jego wygody. Zawsze gotowa, zawsze dostępna, zawsze uśmiechnięta.

Czasem wieczorem siadam przy oknie. Patrzę, jak gasną światła w innych domach i myślę, że pewnie tam też kobiety cicho płaczą. Tak samo zmęczone, tak samo niedocenione, tak samo niewidzialne.

Nie marzę o luksusach. Nie marzę o podróżach ani prezentach. Marzę, żeby ktoś powiedział:

„Widzę cię. Dziękuję ci. Wiem, że nie jest ci lekko.”

Bo to, że nie wychodzę do pracy, nie znaczy, że nie pracuję. To znaczy tylko, że nikt tej pracy nie liczy.

Czasem myślę, że gdybym jutro zniknęła, to dopiero wtedy zauważyłby, ile naprawdę robiłam.
Bo dopiero cisza pokazuje, ile warte są rzeczy, które zawsze „po prostu się robią”.

Nie jestem leniwa. Nie jestem bezużyteczna. Jestem zmęczona. Zmęczona tym, że moja codzienność jest niewidzialna. I że dla własnego męża nie jestem kobietą, tylko — domem, który sam się nie sprząta.

To też może cię zainteresować: Policja wznawia poszukiwania Karoliny Wróbel po dziewięciu miesiącach. To może być przełom w sprawie zaginionej matki dwójki dzieci

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: To ulubione mięso Polaków. Eksperci ostrzegają: może być pełne chemii i antybiotyków