Z każdym rokiem powtarzał to coraz częściej — niby żartem, niby „dla mojego dobra”.

„Nie maluj się tyle, i tak już nie jesteś dziewczynką.”


„Po co ci nowa sukienka? Kto na ciebie będzie patrzył?”

Na początku śmiałam się z tych słów. Potem zaczęły boleć. A gdy pewnego dnia usłyszałam, że „kobieta po pięćdziesiątce powinna już myśleć o wnukach, a nie o paznokciach”, coś we mnie pękło.

Żyliśmy razem ponad 25 lat. Kiedyś był czuły, dbał o mnie, prawił komplementy. Ale z biegiem czasu zamienił się w człowieka, który widział we mnie tylko cień dawnej żony.

Nie widział kobiety — widział rutynę, obiady na stole, wyprasowane koszule i rachunki, które ktoś musi opłacić.

A ja?


Ja wciąż czułam się młodo. Tylko jego spojrzenie sprawiało, że zaczynałam w to wątpić.

Któregoś dnia sąsiadka opowiedziała mi o turnusie w sanatorium nad morzem.

„Jedź, oderwij się trochę, zobaczysz, jak życie smakuje, gdy nie musisz prać komuś skarpetek” – zażartowała.


Mąż wzruszył ramionami.


– Jedź, jak chcesz. Może ci dobrze zrobi.

Nie wiedział, jak bardzo dobrze mi to zrobi.

Sanatorium okazało się zupełnie innym światem. Poranki z widokiem na morze, rozmowy przy kawie, spacery po plaży. I ludzie – tacy jak ja. Samotni, zranieni, zmęczeni. Ale pełni życia.

Tam poznałam Marka. Był wdowcem. Nie miał nic wspólnego z moim mężem – słuchał, patrzył z czułością, potrafił rozśmieszyć do łez.


Tańczyliśmy wieczorami przy muzyce na żywo, jakbyśmy znali się całe życie. Nikt tam nie patrzył na wiek. Patrzyło się tylko sercem.

Nie zrobiłam niczego, czego mogłabym się wstydzić. Ale po raz pierwszy od lat poczułam się… żywa.


Kiedy Marek powiedział:


– Wiesz, masz w sobie coś młodego, coś, czego nikt ci nie odbierze – uśmiechnęłam się tak szeroko, że zapomniałam, jak smakują łzy.

Po dwóch tygodniach wróciłam do domu. Opalona, z błyskiem w oku, z nową fryzurą i pewnością siebie. Mąż spojrzał na mnie zdziwiony.


– Co ty taka... inna? – zapytał.


– Może wreszcie zobaczyłam, że życie nie kończy się po pięćdziesiątce – odpowiedziałam spokojnie.

Nie odpowiedział. Tylko patrzył, jak zakładam szpilki, których już „nie powinnam nosić”, i wychodzę na spotkanie z przyjaciółkami.

Mąż uważał, że się starzeję. Wyjechałam więc do sanatorium i tam przypomniałam sobie, jak to jest żyć naprawdę. Nie odmłodniałam – po prostu odzyskałam siebie.

To też może cię zainteresować: Synoptycy wskazali datę. To wtedy może spaść śnieg

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Widzowie poruszeni historią Michała z "Naszego nowego domu". W komentarzach padają mocne słowa