Wszystko zaczęło się, gdy moja mama – Halina, 65 lat, wdowa od siedmiu lat – nagle zaczęła się uśmiechać częściej niż zwykle.
Zaczęła dbać o siebie, farbować włosy, chodzić do kosmetyczki, kupować nowe ubrania.
Pomyślałam: „Świetnie, może wreszcie wychodzi z żałoby.”
Nie wiedziałam, że to początek koszmaru.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie z entuzjazmem w głosie:
– Kasiu, nie uwierzysz! Poznałam cudownego mężczyznę. Ma na imię Robert, jest po pięćdziesiątce, wdowiec jak ja.
Zamilkłam. Brzmiała jak nastolatka, która pierwszy raz się zakochała.
– A gdzie się poznaliście? – zapytałam.
– Na rynku. Pomógł mi z torbami. Taki kulturalny, taki troskliwy!
Poczułam niepokój. Zbyt piękne, by było prawdziwe.
Zaczęli się spotykać. Coraz częściej. Robert bywał u niej prawie codziennie. Nosił zakupy, naprawiał gniazdka, przywoził kwiaty.
Z pozoru ideał. Ale kiedy go poznałam, coś w nim mnie uderzyło — ten jego nienaturalny spokój, jakby odgrywał rolę.
Zadawałam pytania, żartując:
– Czym się pan zajmuje, panie Robercie?
– Aaa… tu, tam. Trochę handlu, trochę inwestycji.
Nie konkrety. Nigdy.
Mama tego nie widziała. Była zachwycona. Zaczęłam delikatnie ją ostrzegać.
– Mamo, bądź ostrożna. Facet pojawia się nagle, a ty go prawie nie znasz.
– Kasiu, przestań! – oburzyła się. – To nie przestępca, tylko człowiek, który mnie wreszcie pokochał. Ty jesteś po prostu zazdrosna.
Zazdrosna.
To słowo zabolało bardziej niż myślałam.
Dwa miesiące później zadzwoniła z płaczem. Ale tym razem ze szczęścia.
– Poprosił mnie o rękę! Wyobrażasz sobie? W tym wieku! Kto by pomyślał, że jeszcze ktoś mnie pokocha.
Wtedy w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Robert znał ją ledwie osiem tygodni, a już chciał ślubu.
Zaprotestowałam.
– Mamo, to absurd! Nie znasz go!
– Ty mnie nie rozumiesz, Kasiu! – krzyknęła. – Ja przez całe życie byłam sama, a teraz wreszcie jestem szczęśliwa!
Nie przyszłam na ślub. Nie mogłam. Był kameralny, w urzędzie, tylko świadkowie i urzędniczka. Robert przekonał ją, że „po co robić z tego przedstawienie”. Od tamtej pory kontakt z mamą urwał się prawie całkowicie.
Telefon milczał.
Na wiadomości odpowiadała krótko: „Wszystko dobrze, nie przesadzaj.”
Ale czułam, że coś jest nie tak.
Po trzech miesiącach dostałam wiadomość z banku. Mama ustanowiła Roberta współwłaścicielem konta. Dzień później przepisano na niego jej mieszkanie.
Pojechałam tam natychmiast. Dom był zamknięty, rolety zasłonięte. Sąsiadka powiedziała, że „od tygodnia nikogo nie widziała”.
Zgłosiłam sprawę na policję.
Kilka dni później znaleziono mamę w wynajętym pokoju na drugim końcu miasta. Była w szoku, zagubiona, ledwo mówiła.
Okazało się, że Robert zniknął z jej pieniędzmi — sprzedał dom, opróżnił konto i zostawił ją bez grosza.
Mama nie płakała.
Patrzyła w okno i szeptała:
– Myślałam, że wreszcie ktoś mnie pokochał.
Nie miałam serca jej powiedzieć, że ten ktoś po prostu dobrze odgrywał swoją rolę.
Pojawił się znikąd i zawrócił mojej 65-letniej matce w głowie. Teraz siedzę przy niej w wynajętym mieszkaniu i patrzę, jak powoli gaśnie, jak traci zaufanie do świata, do ludzi, do mnie.
Mówią, że miłość nie zna wieku. Ale zapominają, że nie zna go też naiwność — i że czasem największe drapieżniki nie ryczą, tylko uśmiechają się łagodnie.
To też może cię zainteresować: Dagmara z „Królowych życia” nie przyszła na pogrzeb Dżejka. W końcu przerwała milczenie
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Śmiała się, gdy podpalała wspomnienia po moich rodzicach": Dziś wiem, że diabeł naprawdę nosi szpilki i perfumy