Wracałam karetką z wezwania. Zwykła interwencja – starsza pani zasłabła przy studni, nic, czego nie widziałam już setki razy. Byłam zmęczona, zgrzana, czekałam tylko, aż zjedziemy z tego leśnego odcinka i wrócę do domu. Do męża. Do dzieci.
I wtedy go zobaczyłam.
Szli poboczem, niespiesznie. On i ona. Trzymała go pod ramię, śmiała się. A on… on patrzył na nią tak, jak dawno już nie patrzył na mnie. I w tamtej sekundzie coś we mnie pękło. Bo to nie był przypadek. To nie była koleżanka z pracy. To była kochanka.
A ja? Miałam być przecież u mamy – we wsi, kilka kilometrów dalej. Tak myślał. Tak sobie to zaplanował. Miał wolne popołudnie. I najwyraźniej... już nie miał wyrzutów sumienia.
Zaparło mi dech. Dłonie mi zadrżały. Koleżanka z załogi coś mówiła, ale już nie słyszałam. Patrzyłam tylko na niego – tego, któremu ufałam. Z którym dzieliłam życie, rachunki, łóżko i śniadania.
Sięgnęłam po telefon. Nie zastanawiałam się.
– Halo? – odezwał się jego głos, jak zawsze spokojny.
– Michał... – powiedziałam cicho. – A spacer ci smakuje?
Zamilkł. W tle usłyszałam, jak kobieta obok niego coś mówi. Szybko. Nerwowo.
I wtedy się rozłączył.
Nie płakałam. Nie wtedy. Siedziałam tylko, ściskając telefon tak mocno, że aż bolała mnie ręka.
Bo czasem nie potrzeba kłótni, dowodów ani wyjaśnień. Wystarczy jedno spojrzenie przez okno… i wszystko, co było, przestaje istnieć.
Nie wiem, co zrobię dalej. Ale wiem jedno:
już nigdy nie przejdzie żadną drogą obok mnie, jakby nic się nie stało.
To też może cię zainteresować: Końcówka kwietnia pod znakiem decyzji. Te znaki zodiaku staną przed wyborem, którego nie można dłużej odkładać
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Telewizja Polska z gigantyczną karą finansową. Wszystko przez reportaż dotyczący o. Tadeusza Rydzyka