Tam uczyłam dzieci chodzić, tam piekłam pierwsze ciasta, tam płakałam po śmierci męża. Wierzyłam, że to miejsce będzie zawsze moje. Aż przyszedł ten dzień, kiedy najstarszy syn powiedział:

— „Mamo, chcemy kupić mieszkanie, ale brakuje nam na wkład własny. Bez twojej pomocy nie damy rady.”

Nie wahałam się ani chwili. Sprzedałam dom. Wprowadziłam się do wynajętej kawalerki, a pieniądze rozdzieliłam między syna i córkę.

— „Jak będziesz czegoś potrzebować, mamo, jesteśmy dla ciebie.” — zapewniali oboje.

Na początku jeszcze dzwonili.

Czasem przyjeżdżali z wnukami.

Ale z czasem wszystko ucichło.

Coraz rzadziej odbierali telefon.

Coraz częściej słyszałam:

— „Mamo, teraz nie możemy, mamy tyle spraw.”
— „Mamo, nie dasz rady przyjechać do nas? Wiesz, z dziećmi ciężko gdziekolwiek się ruszyć.”

Kiedy w moim mieszkaniu pękła rura, zadzwoniłam do syna.

— „Może na chwilę się u was zatrzymam? Zanim wszystko naprawią?”

Zamilkł.

A potem powiedział:

— „Wiesz, teściowa już u nas mieszka, nie ma miejsca…”

Nie ma miejsca. Dla mnie. Dla matki, która oddała wszystko. Dla kobiety, która sprzedała swój dom, by oni mogli mieć swój.

Wtedy zrozumiałam coś, czego nie chciałam widzieć przez całe życie:

Miłość bezwarunkowa bywa tylko w jedną stronę.

Bo kiedy nie masz już nic do dania - często nie jesteś już nikomu potrzebna.

Dziś mieszkam w ośrodku dla seniorów. Dobrzy ludzie, spokojnie. Ale to nie jest dom. To poczekalnia, w której nikt nie wypatruje odwiedzin.

Nie mam żalu. Ale mam jedno marzenie:

By choć raz któreś z nich zadzwoniło i zapytało nie „czy coś potrzeba”...

Ale po prostu: „Mamo, jak się dziś czujesz?”

To też może cię zainteresować: Mentzen szuka drogi do serc seniorów. Wszystkie oczy zwrócone na ojca Rydzyka

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Twoja data urodzenia daje tę cyfrę. Możesz uważać się za prawdziwego szczęściarza