Po rozwodzie powiedziałam sobie, że to koniec. Że już nie potrafię ufać, że nie chcę znów być zależna od drugiego człowieka.
Aż poznałam Andrzeja.
Wdowiec.
Samotny, cichy, poraniony.
Spotkaliśmy się przypadkiem – w kolejce po leki dla mamy. On podał mi parasol, gdy zaczęło padać.
Zamieniliśmy kilka słów, potem numer telefonu.
Zaczęło się od herbaty. Potem rozmowy do późna. Spacerów.
Był inny. Spokojny. Obolały po śmierci żony, ale gotowy jeszcze raz kogoś pokochać.
A ja... odważyłam się zaryzykować.
Kiedy pierwszy raz zaprosił mnie do siebie, czułam się nieswojo.
W salonie wisiały jeszcze zdjęcia jego zmarłej żony.
Nie chciałam ich ruszać. Nie chciałam być „tą drugą”.
Ale z czasem zaczęliśmy żyć razem. Spokojnie.
Nie myślałam o pieniądzach.
Nie myślałam o tym, co ma.
Myślałam tylko o tym, jak dobrze znów się do kogoś przytulać.
Aż pewnego dnia przyszły jego dzieci.
Dwóch dorosłych synów. Jedna córka.
Z pozoru uprzejmi.
Ale w oczach mieli podejrzliwość i chłód.
— „Miło panią poznać.” – powiedziała córka, ściskając mi dłoń tak mocno, że poczułam ból.
Tydzień później Andrzej usiadł przy stole blady i spięty.
— „Rozmawiałem z dziećmi. Martwią się... że możesz mieć względy majątkowe.”
Zaniemówiłam.
— „Czy oni myślą, że jestem z tobą dla pieniędzy?”
— „Oni nie rozumieją, że ktoś może chcieć być ze mną z miłości…”
Od tej pory każde spotkanie z jego dziećmi było koszmarem.
Milczące spojrzenia.
Szepczące rozmowy w kuchni.
Ukrywane dokumenty.
Aż w końcu syn powiedział mi wprost:
— „Nie licz na to, że zostaniesz tu na długo. Tata ma testament. My się tym zajmiemy.”
Zadrżałam.
Nie dlatego, że zależało mi na majątku.
Ale dlatego, że nagle poczułam się jak intruz w życiu, które współtworzyłam przez ponad dwa lata.
Andrzej chciał walczyć.
Chciał wyjaśniać, przekonywać.
Ale ja... byłam zmęczona.
Zmęczona ciągłym udowadnianiem, że nie jestem chciwa. Że kocham, a nie kalkuluję.
Spakowałam rzeczy i wyszłam.
Nie dlatego, że przestałam go kochać.
Ale dlatego, że jego dzieci nigdy nie pozwolą nam być szczęśliwi bez walki.
A ja już nie mam sił walczyć z kimś, kto nie zna mnie nawet z imienia, tylko z uprzedzenia.
I może kiedyś zrozumieją, że stracili nie tylko potencjalną „dziedziczkę”, ale też kobietę, która mogła ich ojcu dać jeszcze kilka dobrych lat.
Ale wtedy może już być za późno.
Bo serca – nawet najbardziej zakochane – też potrafią się zmęczyć.
To też może cię zainteresować: Baron przyłapany u Sandry Kubickiej. Miał w rękach coś poruszającego. Czy stara miłość nie rdzewieje
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Mam opiekować się wnukami, ale nie mam prawa nic powiedzieć": Synowa traktuje mnie jak darmową nianię