Wnuki zawsze były moją dumą i radością. Kiedy się urodziły, czułam, że życie nabrało nowego sensu. Zawsze byłam gotowa pomagać – pilnowałam ich, kiedy rodzice byli zajęci, robiłam dla nich ulubione obiady, piekłam ciasta. Nie żałowałam też pieniędzy, chcąc, żeby miały wszystko, czego potrzebują. Ale z czasem zrozumiałam, że moja miłość nie wystarcza. Liczyło się tylko to, co mogłam im dać.


Pierwsze sygnały zauważyłam kilka lat temu, kiedy najstarszy wnuk, Bartek, poprosił mnie o pieniądze na nowy telefon. Powiedział, że jego stary model nie jest już „wystarczająco dobry”. Chciałam mu pomóc, ale kwota, o którą prosił, była spora.


– „Bartku, może poczekasz trochę? Zbliżają się twoje urodziny, może wtedy...” – zaczęłam.
Przerwał mi, przewracając oczami.


– „Babciu, wszyscy moi znajomi już mają lepsze modele. Chyba ci na mnie zależy?”


Te słowa zabolały mnie bardziej, niż chciałam przyznać. W końcu wyjęłam oszczędności i dałam mu, co chciał. Bartek uśmiechnął się, rzucił szybkie „dzięki” i zniknął, zajęty swoim nowym telefonem.


Z czasem prośby o pieniądze zaczęły się powtarzać. Na nowy laptop, na ubrania, na wyjazdy. Każde „nie” spotykało się z niezadowoleniem, a nawet chłodem.


– „Babciu, zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza. Teraz nie chcesz mi pomóc?”


Czułam się winna, jakbym zawodziła ich zaufanie. Ale kiedy powiedziałam „tak”, widziałam w ich oczach tylko ulgę, nigdy wdzięczność.


Najbardziej zabolało mnie jednak, kiedy w dniu swoich urodzin zaprosiłam całą rodzinę na obiad. Przygotowałam ulubione potrawy wnuków, kupiłam prezenty. Mimo że nie jestem bogata, chciałam sprawić im radość.


Podczas obiadu Bartek wpatrywał się w telefon, a najmłodsza wnuczka, Zosia, spytała:


– „Babciu, co nam kupiłaś? Bo wiesz, mama mówiła, że prezent to najważniejsza część takich spotkań.”


Zamarłam. Zamiast radości z bycia razem, liczyły się tylko rzeczy materialne. Kiedy wręczyłam im swoje skromne upominki, Zosia wzruszyła ramionami.


– „To wszystko? Myślałam, że będzie coś lepszego...”


Po tamtym dniu zrozumiałam, że coś poszło nie tak. Zaczęłam mniej pomagać finansowo, próbując nauczyć ich, że liczy się obecność, a nie pieniądze. Ale ich wizyty stawały się coraz rzadsze. Kiedy raz zadzwoniłam do Bartka, żeby zapytać, dlaczego nie odwiedza mnie tak często, odpowiedział chłodno:


– „Babciu, ostatnio ciągle mówisz, że nie masz pieniędzy. Po co mam przyjeżdżać, skoro i tak nic z tego nie będzie?”


Te słowa były jak nóż w serce. Czy naprawdę byłam dla nich ważna tylko wtedy, kiedy dawałam coś materialnego?


Dziś mieszkam sama w domu, który kiedyś wypełniał śmiech moich wnuków. Zrozumiałam, że moja miłość nie była wystarczająca, by nauczyć ich, czym jest prawdziwa wdzięczność i szacunek. Czasem zastanawiam się, czy to ja popełniłam błąd, czy świat, w którym dorastali, zmienił ich priorytety.


Mimo wszystko wciąż czekam na ich wizytę, na moment, kiedy zrozumieją, że babcia to nie portfel, ale ktoś, kto ich kocha całym sercem. Ale czy się doczekam? Tego nie wiem. Wiem tylko, że miłość, nawet jednostronna, nigdy nie przestaje istnieć.


To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Straciłem syna, a potem odkryłem zaskakującą prawdę o spadku": Nie spodziewałem się takiego podstępu

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Mam 55 lat i zakochałam się w mężczyźnie o 25 lat młodszym ode mnie": Rodzina tego nie rozumie