Byłam gotowa oddać wszystko, by mój syn, Paweł, był szczęśliwy. Był moim jedynym dzieckiem, moją dumą i radością. Wychowywałam go sama po tym, jak jego ojciec odszedł, kiedy miał zaledwie trzy lata. Byliśmy zespołem, on i ja. Przez wszystkie te lata czułam, że udało mi się wychować dobrego, uczciwego człowieka. Dlatego kiedy oznajmił mi, że zamierza się ożenić, powinnam była być szczęśliwa. Ale coś w tej sytuacji nie dawało mi spokoju.
Poznałam Martę, jego przyszłą żonę, podczas rodzinnego obiadu. Była elegancka, pewna siebie, ale jej spojrzenie mnie przenikało. Było coś w jej manierach, co wydawało się zimne, a w jej słowach wyczuwałam subtelne nuty wyższości. Kiedy zapytałam o ich wspólne plany na przyszłość, odpowiedziała w sposób, który mnie zmartwił: „Paweł będzie musiał zrezygnować z niektórych rzeczy, żeby być ze mną. Ale dla miłości warto się poświęcić, prawda?”
Z czasem dostrzegałam więcej rzeczy, które mnie niepokoiły. Paweł przestał spotykać się z przyjaciółmi, spędzać czas na swoich pasjach. Stał się milczący i nieobecny. Gdy zapytałam go, czy wszystko jest w porządku, tylko wzruszał ramionami. Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale nie chciałam wchodzić zbyt głęboko, bojąc się, że go zrażę.
W dniu ślubu spojrzałam na niego, stojącego przed ołtarzem, i widziałam w jego oczach mieszankę szczęścia i niepewności. Po ceremonii próbowałam z nim porozmawiać, ale Marta zawsze była blisko. Kiedy w końcu zebrałam się na odwagę, powiedziałam mu wprost: „Paweł, widzę, że nie jesteś sobą. Jeśli coś cię martwi, musisz mi powiedzieć.” To była ostatnia rozmowa, jaką mieliśmy jako matka i syn.
Kilka dni później zadzwonił. Był chłodny i oskarżycielski. Powiedział, że nie daje rady z moją „wieczną krytyką” Marty, że nie akceptuję jego wyboru. Tłumaczyłam, że się martwię, że tylko chcę, by był szczęśliwy. Odpowiedział: „Mamo, to jest moja żona. Jeśli nie możesz tego zaakceptować, nie możemy mieć kontaktu.”
Telefon się rozłączył, a ja zostałam sama. Byłam rozdarta między poczuciem winy a przekonaniem, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, by chronić syna. Od tamtej pory minęły dwa lata. Nie widziałam go ani nie słyszałam. Czasem zastanawiam się, czy gdybym milczała, byłby dziś szczęśliwy. A może w końcu sam zobaczyłby to, co ja widziałam od początku?
Codziennie modlę się, żeby kiedyś do mnie wrócił, żebyśmy znów mogli porozmawiać. Tęsknię za moim synem, za jego uśmiechem, za chwilami, kiedy byliśmy dla siebie całym światem. Ale najbardziej boli mnie myśl, że wszystko, co zrobiłam, miało na celu jego szczęście, a skończyło się tym, że straciłam najważniejszą osobę w moim życiu.
To też może cię zainteresować: Dawny przyjaciel księcia Harry'ego nie kryje oburzenia. Co ujawnił
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Użycie jemioły w święta da szczęście na kolejny rok. Co warto wiedzieć