Zostały trzy dni do Wigilii, a w moim domu panowała cisza, która zdawała się krzyczeć. Zwykle o tej porze wnuki biegałyby po salonie, wywracając ozdoby choinkowe i rozrzucając cukierki, ale w tym roku wszystko było inaczej. Córka i jej rodzina pojechali w góry. „Tato, dzieciaki chcą zobaczyć prawdziwą zimę” – powiedziała mi przez telefon kilka dni temu, jakby to było coś całkowicie normalnego. Ja zostałem tutaj, sam.
Tego ranka, po raz pierwszy od lat, nie zapaliłem światełek na choince. Stała w kącie salonu, smutna, jakby wiedziała, że nikt nie będzie się nią cieszył. Spojrzałem na stół w kuchni, gdzie leżały pierniczki, które sam piekłem. Ich zapach wypełniał dom, ale zamiast radości, przynosił mi tylko wspomnienia. Wnuki uwielbiały dekorować je kolorowym lukrem. W tym roku talerze pozostaną puste.
Postanowiłem wyjść na spacer, żeby choć na chwilę uciec od myśli, które mnie dręczyły. Śnieg skrzypiał pod moimi butami, a mroźne powietrze szczypało mnie w twarz. Przeszedłem obok kościoła, gdzie trwały przygotowania do pasterki. W środku panował ruch, ludzie przynosili choinki, wnosili dekoracje. Zatrzymałem się na chwilę, patrząc, jak inni mają dla kogo się starać.
Wracając do domu, usłyszałem dziecięcy śmiech. Spojrzałem w stronę podwórka, gdzie bawiło się kilka maluchów. Ich radość była zaraźliwa, ale przypominała mi o tym, co straciłem.
Zatrzymałem się, kiedy zauważyłem starszą kobietę, która podeszła do jednego z dzieci. Była to sąsiadka, pani Maria. Zawsze serdeczna, zawsze uśmiechnięta, choć sama od dawna była wdową.
– „Dzień dobry, panie Marku! Cóż za niespodzianka, widzieć pana na spacerze” – zawołała.
– „Dzień dobry, pani Mario. Widzę, że wnuki u pani?”
– „Tak, przyjechały na święta. A pan? Czy w tym roku też będzie miał gości?”
Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się smutno. Maria spojrzała na mnie ze zrozumieniem.
– „Niech pan do nas zajrzy. Wnuki zawsze chętnie posłuchają pańskich opowieści. A i ja upiekłam sernik, który zawsze pan chwalił.”
Podziękowałem, ale odmówiłem. Czułem, że nie pasuję do ich radości. Wróciłem do domu i usiadłem w fotelu przy oknie. Śnieg padał coraz mocniej, świat wyglądał jak z pocztówki. Ale we mnie była tylko pustka.
Wieczorem telefon zadzwonił. To była Julia.
– „Cześć, tato. Jak się trzymasz?”
– „W porządku, kochanie. A wy jak tam w górach?”
– „Dzieci są zachwycone. Właśnie lepimy bałwana. Ale… wiesz, pomyśleliśmy, że chyba źle zrobiliśmy, zostawiając cię samego.”
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czułem, jak gardło mi się zaciska.
– „Nic się nie stało, Julka. Najważniejsze, żebyście byli szczęśliwi.”
– „Może w przyszłym roku zrobimy święta razem. Tak jak dawniej.”
Odłożyłem telefon i spojrzałem na choinkę. Nagle zapaliłem światełka. Może w tym roku Wigilia będzie samotna, ale nadzieja, że w przyszłym roku znów usiądziemy razem przy jednym stole, rozświetliła mój smutek. Czasem wystarczy mały gest, żeby poczuć, że nie wszystko jest stracone.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Teściowa wymaga testu DNA naszej córeczki": Wszystko przez to, że widziała mnie z kolegą w restauracji
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Święta już za kilka dni, a ja nie mam pieniędzy": Dzieci będą głodne, bo moi rodzice nie chcą pomóc