Mój syn zawsze był pracowitym i odpowiedzialnym chłopakiem. Kiedy ożenił się z Martą, byłam pewna, że razem stworzą szczęśliwą i zgraną parę. Ślub był piękny, a na weselu wszyscy zachwycali się, jak idealnie do siebie pasują. Jednak już kilka miesięcy po ślubie zaczęły pojawiać się pierwsze problemy.


Pewnego wieczoru, gdy przyszli do mnie na obiad, syn oznajmił, że odszedł z pracy.

"Dlaczego? Co się stało?" - spytałam zaniepokojona. Odpowiedział, że chciałby spróbować czegoś innego, znaleźć nową pasję, rozwijać się w innym kierunku. Marta siedziała obok niego, nie odzywając się ani słowem. Pomyślałam wtedy, że skoro mają jakieś plany, to może to dobra decyzja, choć nieco ryzykowna.


Czas jednak mijał, a sytuacja zamiast się poprawić, stawała się coraz trudniejsza. Mój syn nie mógł znaleźć nowej pracy, a Marta również nie pracowała. Każdego dnia w domu panowała napięta atmosfera. Zaczęły się problemy finansowe, rachunki piętrzyły się, a oszczędności szybko topniały. W końcu syn poprosił mnie o pomoc. Nie mogłam odmówić. Zaczęłam im regularnie pomagać, opłacałam ich rachunki, kupowałam jedzenie, nawet pomagałam w spłacie kredytu, który zaciągnęli na nowe mieszkanie.


Każdego dnia czułam, jak ciężar tej sytuacji coraz bardziej przygniata mnie do ziemi. Byłam zmęczona, sfrustrowana, czułam się wykorzystana, ale nie miałam odwagi, by powiedzieć "dość". Kochałam syna i nie mogłam patrzeć, jak jego życie się rozpada. Marta wydawała się coraz bardziej obojętna na wszystko, a mój syn z każdym dniem coraz bardziej zamykał się w sobie.


Jednak pewnego dnia, gdy przyszedł po raz kolejny z prośbą o pieniądze, nie wytrzymałam. Powiedziałam mu wszystko, co leżało mi na sercu. "Nie mogę was dłużej utrzymywać. Musicie wziąć się w garść i zacząć działać. To wasze życie, a ja nie mogę wiecznie być waszą podporą." Syn spojrzał na mnie z bólem w oczach, ale nie odpowiedział. Wyszli z Martą bez słowa, zostawiając mnie z ciężarem, który do tej pory noszę w sercu.


Od tamtej pory rzadko się widujemy. Wiem, że mają mi za złe, że przestałam ich wspierać, ale musiałam postawić granicę. Dziś zastanawiam się, czy postąpiłam słusznie, ale wiem jedno – musiałam chronić siebie, zanim całkowicie bym się załamała.


To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Chciałam oddać ubrania do Kościoła": To, co mi powiedzieli, niemiło mnie zaskoczyło


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Moja synowa zawsze przykrywa wnuka kocem, mimo że na zewnątrz jest gorąco": Uważam, że to bezodpowiedzialne