Na początku naszego wspólnego życia małżeńskiego zarabialiśmy z żoną mniej więcej tyle samo. Wtedy w naszych stosunkach panowała równość. Jestem pod tym względem osobą otwartą, więc nie sądzę, że koniecznie musi być tak, że mężczyzna powinien zarabiać więcej, czy coś w tym stylu. Ważne, żeby mieć się za co utrzymać.
Kilka lat po ślubie Kaśka zaszła w ciążę i poszła na urlop macierzyński. Stałem się głównym żywicielem rodziny. Pieniędzy wystarczyło na życie, choć oczywiście pewnym sensie musieliśmy się ograniczać, tym bardziej że dziecko nie jest tanią przyjemnością.
Po dwóch i pół roku żona wróciła do pracy, syn poszedł do przedszkola. Kaśka powiedziała, że ma dość siedzenia w domu i nie będzie już chodzić na tak długi urlop macierzyński, zwłaszcza że po ponownym rozpoczęciu pracy jej kariera nabrała gwałtownego tempa.
Po dwóch latach okazało się, że żona ponownie zaszła w ciążę. Planowaliśmy mieć dwójkę dzieci, więc uznaliśmy, że nawet dobrze wyszło. Moja żona jednak nie była szczególnie zadowolona.
„Teraz w pracy wszystko jest w porządku” – powiedziała Kaśka. "Jeśli teraz pójdę na urlop macierzyński, ominie mnie wszystko i nie będę już miała takiej szansy".
"Pozwól mi przyjąć urlop macierzyński. Prawo na to pozwala" - powiedziałem. Przyznam szczerze, że na początku zaproponowałem to w ramach żartu, ale potem usiedliśmy, dobrze przemyśleliśmy ten pomysł i zdecydowaliśmy, że będzie to bardziej opłacalne, niż gdyby Kaśka znów zrobiła sobie przerwę w pracy.
Wydawało mi się, że bardzo pomogłem żonie przy pierwszym dziecku. Kiedy jednak przez cały dzień zacząłem przebywać twarzą w twarz z córką, zdałem sobie sprawę, że wcześniej wykonywałem dziesięć procent wszystkich obowiązków. Zwłaszcza teraz, gdy było dwoje dzieci. Choć starszy część dnia spędzał w przedszkolu, nadal trzeba go było budzić, myć, karmić, ubierać, odwozić do placówki.
A potem zabrać do domu, zmienić ubranie, nakarmić i tak dalej. A jednocześnie cały dzień trzeba opiekować się córeczką, której nie można zostawić ani na minutę. Poza tym muszę jeszcze ugotować obiad dla żony i znaleźć czas na prace domowe. Oczywiście nie mam na to wszystko czasu. Tylko Kaśka tego nie rozumie.
Z przerażeniem zauważyłem, jak bardzo nasze role nagle się zmieniły, kiedy zacząłem zostawać w domu. Kaśka cały czas mówi: "Jestem jedyną osobą w tym domu, która zarabia", szczególnie wtedy, gdy coś jej się nie podobało. "Przychodzę po pracy, a ty nawet nie możesz przygotować obiadu?" - mówiła.
"Cały dzień jestem z dwójką dzieci" - odpowiedziałem.
"Mały spędza pół dnia w przedszkolu" – powiedziała Kaśka. "Pamiętaj, siedzisz tylko z córką, która śpi przez większą część dnia. Ja też kiedyś siedziałam z małym dzieckiem, ale nie mogłam nic nie zrobić. Gotowałam, sprzątałam i wszystko ogarniałam".
Takie rozmowy zdarzają się u nas ciągle. Żona poczuła się teraz jak mężczyzna w naszym domu. I uważa, że skoro pracuje, to ma prawo być ze wszystkiego niezadowolona. Jednocześnie pamiętam, że ona sama na urlopie macierzyńskim nie była żoną idealną, ale ja starałem się traktować ją ze zrozumieniem. Niestety Kaśka zamienił się w tyrana.
Rozumiem doskonale, że opłaca mi się przebywać na urlopie macierzyńskim i dlatego muszę znosić wybryki mojej żony. Nie sądzę jednak, że taka komunikacja będzie miała pozytywny wpływ na nasze relacje w przyszłości.
Co byście zrobili na moim miejscu?
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Na moim weselu wszyscy patrzyli na teściową": Nigdy jej tego nie zapomnę
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Agata Buzek wyszła za mąż za teologa, jednak jej małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Spotkanie z Adamem Mazanem zmieniło jej życie na zawsze
O tym się mówi: Prawda ujrzała światło dzienne. Bracia Kaczyńscy byli skłóceni. Doszło do potężnej awantury